Rajdy|Formuła 1|GSMP|Wyścigi|OffRoad|Rallycross|Inne| 
TopRally.pl
Trzech Panów Q:
Najobszerniejsza w internecie baza osiągnięć:

- Janusza Kuliga,
- Leszka Kuzaja i
- Tomasza Kuchara
Współpraca
Jeżeli chcesz współtworzyć nasz serwis rajdowy lub posiadasz materiały, które chciałbyś aby się tutaj znalazły - napisz do nas:
redakcja[malpa]toprally.pl.
Medaliony Motoryzacji: Janusz Kulig - Wspomnienia

Janusz Kulig
Janusz Kulig
Urodzony 19.10.1969, Łapanów, Polska
Stan Żona Agnieszka, dwie córki
Zawód Technik Budowlany
Debiut rajdowy 1991 - "Kryterium Asów" AKK, Fiat 126p
Debiut w MŚ 1999 - Rajd Wielkiej Brytanii
Mistrz Polski 1995(N3), 1997, 2000, 2001
Mistrz Słowacji 2001
Mistrz Strefy Środkowo-europejskiej FIA 1998, 1999
V-ce Mistrz Europy 2002
- Biografia
- Historia startów
- Ostatni wywiad
- Zdjęcia / filmy
- Medaliony Motoryzacji
- Wspomnienia

Medaliony Motoryzacji - Wspomnienia

Wydawnictwo Ga Ga Art podjęło się złożenia i wydania cyklu tomików pt. "Medaliony Motoryzacji" poświeconych ludziom, którzy - za szybko i nie potrzebnie odeszli. Cykl rozpocznie wydanie poświęcone śp. Januszowi Kuligowi, wielokrotnemu Mistrzowi Polski i vice - mistrzowi Europy. Konwencja opracowania redakcyjnego polega na zbieraniu do publikacji tzw. "kart pamięci" (wydawnicze epitafia) o osobie tytułowej. Napiszą (lub opowiedzą) je ludzie z kręgu motoryzacji (dziennikarze, koledzy po fachu, osoby znaczące w tym środowisku, znajomi, przyjaciele, rodzina oraz kibice rajdowi). Kolejne wydania będą miały inną konwencję w zależności od osoby z tytułowej strony. (czytaj więcej)

Spełniamy prośbę i prezentujemy Państwu skrócone notki zebrane od naszych internautów z zamieszczonych na stronie KiM Rally formularzy przy informacji "Medaliony Motoryzacji".

Prezentując te notki, chcemy Państwa zachęcić do napisania własnych wspomnień o Januszu, czy też refleksji związanych z tą piękną pasją - jaką są rajdy, czy w ogóle motoryzacja.

Prezentowane teksty to czasem kilka najistotniejszych zdań wyjętych z całości autorskiego tekstu. Prosimy autorów tekstów aby nie traktowali tych fragmentów jako teksty w książce. Wszystkie osoby które chcą autoryzować swoje teksty do książki prosimy o podawanie kontaktu najchętniej w formie elektronicznej.



Zakamarki pamięci
  Zapamiętałem go na początku lat dziewięćdziesiątych. Zauważyłem wtedy "malucha" z wypisanymi na błotnikach nazwiskami Janusz Kulig - Dariusz Burkat. Obaj byli kolegami z Technikum Budowlanego w krakowskich Bronowicach, ich rajdowym debiutem było "Kryterium Asów" w listopadzie 1991 r. Fiatem 126p "upalali" po bocznych, leśnych drogach w okolicach Łapanowa, z którego Janusz pochodził. Ja jeździłem na działkę pod Łapanów i z pobliskiego lasu dochodził mnie basowy odgłos ostro "kręconego" Fiacika.
  Janusz wiedział kim chce zostać i z sezonu na sezon coraz silniej angażował się w sport samochodowy, a jednocześnie ciężko pracował w rodzinnej firmie handlu materiałami budowlanymi. Jeździł ciężarówką po towar, tylko on jeden wiedział, ile nocy spędził w kolejce przed bramą cementowni w Nowej Hucie...
  Był z Łapanowa, miasteczka koło Bochni i o tym dobrze pamiętał także wtedy, gdy osiągał międzynarodowe laury. Tu byli jego rodzice, tu byli przyjaciele, którzy zawsze go wspierali i za Januszem poszliby w ogień. Trzon jego zespołu to właśnie koledzy z Łapanowa plus szkolna paczka. O Łapanowie pamiętał, gdy był już mistrzem Polski. W 1999 r. z jego inicjatywy i przy jego walnej pomocy powstało przy łapanowskiej szkole miasteczko ruchu drogowego. Bo Janusz był fanatykiem bezpieczeństwa. Na rajdzie - pełny ogień, ale w normalnym ruchu drogowym - spokojny, opanowany, unikający jakiegokolwiek ryzyka. Z całego serca pragnął, by młodzież wzrastała w poszanowaniu dla przepisów ruchu.(...) itd. (w książce przeczytacie więcej - red).
Grzegorz Chmielewski
2004-11-25


Jedyne z Nim spotkanie
  Rok 2001, Rajd Krakowski, pozmieniane trasy. Jeden z odcinków przebiegał prawie pod moim domem, byłem w 7-mym niebie. Tydzień poprzedzający rajd spędziłem na oesie, całymi dniami przesiadując i przypatrywałem się na nielegalnie trenujących zawodników. Byli chyba wszyscy, a na pewno cała czołówka. Jednak Janusza zobaczyłem po raz pierwszy dopiero w dniu oficjalnego zapoznania. Przypadek sprawił, że na stacji benzynowej tankowaliśmy przy jednym stanowisku, po przeciwnych stronach. Nie mogłem niewykorzystać sytuacji, więc podszedłem. Jak to miało miejsce w przypadku innych zawodników, miałem nadzieję na luźną rozmowę. Trochę się zdziwiłem, gdy okazało się, że rozmowa przebiegała jakoś tak sztywno. Owszem Janusz odpowiadał na moje pytania, jednak był jakiś dziwny, jakby myślami zupełnie gdzie indziej. Powiem szczerze, czułem lekki niesmak. Wówczas nie wiedziałem czym był spowodowany ten dystans. Teraz, po latach, wspominając jego wyraz twarzy i sposób prowadzenia rozmowy, rozumiem jak wielkie było jego skupienie, jak bardzo oddawał się temu co robił najlepiej, uczciwie podchodząc do rywalizacji.
Przemek
2005-02-17


Wystraszony kibic
  Rajd Wisły 99 rok - pierwszy rajd na którym byłem z moim ojcem.... piękna pogoda... miałem wtedy 12 lat. Zamiast iść do szkoły, ruszyłem z tatą w stronę wyznaczonej trasy. Bez problemu dojechaliśmy do oesu w Iskrzyczynie - pamiętam mase kibiców i tego WRC'a - czerwony ESCORT w barwach Marlboro. Będę ten przejazd wspomniał do końca życia, bo to był pierwszy WRC jakiego zobaczyłem. Doskonale pamiętam ten moment: dojścia do zakrętu - redukcja, wystrzały z rur i ogień. To była chwila, gdy przejechał, a ja w tym czasie dałem nogę w pole - bałem się tego auta - byłem wystraszony - co to za potwór? Wiedziałem, że za kierownicą siedzi Janusz. Wtedy go jeszcze nie znałem. Spotkałem go niegdyś na rajdzie Barum w strefie serwisowej. Był jak zwykle pogodny i uśmiechnięty, chwilę porozmawialiśmy i przyszedł czas aby zrobić wspólne zdjęcie. Dostałem autograf. Pamiętam że razem z ekipą mocno kibicowaliśmy Januszowi, niestety miał potem przygody na trasie i kłopoty z autem. Tego rajdu wygrać się nie udało, ale nawiązywał wspaniałą walkę, kiedy tylko mógł. Zawsze będę go wspomniał jako człowieka pogodnego, dobrego i wielkiego rajdowca.
Paweł "sumo" Somerlik
2005-02-17


"Z tego drajwera to nigdy nie będzie rajdowca"
  Właściwie nie pamiętam pierwszego naszego spotkania. Wertuję pożółkłe wycinki prasowe, przeglądam blachy na pucharach... Może wyścig górski pod Nowym Sączem w 1992 r. ? A może w Kolbudach, gdzie "część artystyczna", czyli noc po zawodach spędzona na campingu nad jeziorem, jest do dzisiaj przez nas mile wspominana ? Dla mnie był to rok przesympatyczny, bowiem w N-grupowych maluchach wywalczyłem mistrza Polski w górach i wicemistrza w wyścigach płaskich. Dla Janusza był to prawdziwy debiut w imprezach rangi mistrzostw Polski. Nie znalazł się na pudle, ale przecież nie to jest najważniejsze na początku kariery. Chyba wówczas nie zamieniliśmy ze sobą więcej niż dwa zdania. Janusz był wówczas raczej małomówny. Nie miał tego obycia, które przyszło później. Ot, skromny, prosty chłopak. Wśród kierowców rajdowych do dziś pełno takich. Nadszedł rok 1994. Zadzwonił do mnie mój stary przyjaciel z Rzeszowa i nakreślił propozycję, których się z zasady nie odrzuca. (...) Mistrzostwa Polski (...). I to było drugie spotkanie z Januszem.
Kiedy w naszym profesjonalnym (tak nam się wydawało) sprzęcie, rozpadła się niemniej profesjonalna tarcza sprzęgła tuż przed ostatnim oesem, przyszło nam jedynie pooglądać wciąż jeszcze jadących rywali. Wśród nich była załoga Janusz Kulig - Dariusz Burkat w Oplu Kadecie wymalowanym w całkowicie "wrogie" dla nas barwy olejowego producenta z Trzebini. Staliśmy pod wiaduktem, za którym był lewy hak zwany też z racji kąta - lewym 90. Kadet napadł ten zakręt groźnie i na skręconych do oporu kołach poszybował prosto w pole. Mój kierowca skwitował to wydarzenie krótko: z tego drajwera to nigdy nie będzie rajdowca. Widziałeś jakiego babola strzelił ? Na blokach poszedł prosto. Jak bardzo się wtedy pomyliliśmy ! Janusz pewnie zrobił taki błąd po raz ostatni w karierze. Tak szybko się uczył.
(...) W 1995 r. był taki Rajd Krakowski z oesem przez Łapanów. Była cudowna walka na sekundy i szansa na dobry wynik. Jakieś łożysko w kole niedokręcone wystarczy, żeby wykonać na prostej niepełnego "Aaltonena" i wylądować w rowie. To się zdarza. Powiedzmy - urok tego sportu. Ale kiedy się jest pechowcem, to w tym rowie czeka cię badyl, który na 100% przebije ci chłodnicę i uwolni całą jej nieekologiczną zawartość. Dla nas był to kolejny przedwczesny koniec, kolejnego rajdu. Pomocne dłonie wyciągnęły sprawną, aczkolwiek przedziurawioną renówkę i skrzętnie schowały przed wścibskim wzrokiem rywali. Janusz jechał po swoim odcinku jak w transie. Tak bardzo chciał wygrać na swoich śmieciach, że wypadł do rowu. Stracił kilka minut. Można śmiało powiedzieć - nie do odrobienia. Tak nam się wydawało. Bo prawda okazała się zupełnie inna. Na próbach drugiego dnia rajdu, w okolicach Kalwarii Zebrzydowskiej, odrobił całą stratę i wygrał. Wspominam to wydarzenie, bowiem wyczyn Janusza skwitowałem odważnym stwierdzeniem: ten chłopak będzie jeszcze kiedyś lał wszystkich !
Lech Wójcik
2005-02-18


Cały Jasiek
  Przez naście lat rajdowania poprzez moją pamięć przewinęło się mnóstwo ludzi. I - jak to z ludźmi bywa - jednych pamiętam z lepszej, innych z gorszej strony. Kiedy się ze sobą konkuruje kilka razy w roku - nieuniknione są choćby drobne konflikty. Janusza znałem od samego początku jego startów w Mistrzostwach Polski. Nigdy, podkreślam NIGDY nie miałem z Nim nawet najmniejszego zatargu. Po prostu nie dawało się, nie stwarzał okazji. Taki był. Rajd Wisły 1995. Z mistrzowskim tytułem w N3 w garści Janusz z Darkiem Burkatem wynajęli gdzieś w Belgii A-grupową Astrę. Dla rozrywki. Naszym Escortem z Czarkiem Fuchsem cięliśmy się z tą Astrą przez cały rajd. Przed ostatnim oesem - Zameczkiem było dwie sekundy dla nas, a szło o czwarte miejsce w generalce. Oes zremisowaliśmy. Meta, park ferme, biuro, wyniki... zdziwienie. Wygraliśmy o 22 sekundy. Błąd w obliczeniach? Biegnę do Janusza, a On: "Stary, tak się cieszyłem, że za długo lałem szampanem i złapaliśmy spóźnienie na pekacu wjazdowym do parku..." Taki był Janusz. I jeszcze jedno. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, akcja Rajdowcy Dzieciom, Łódź, styczeń 2003. Janusz grał w piłkę w drużynie rajdowców, wieczorem grał na puzonie na tradycyjnym spotkaniu towarzyskim, następnego dnia w południe ktoś wpłacił 1500 złotych na Orkiestrę tylko za to, żeby Wielki Kulig przewiózł go rajdówką. Wtedy przed kamerą telewizyjną Janusz wyraźnie wzruszony powiedział: "To jest wspaniałe". A do mnie, "jeśli tylko zadzwonisz, a ja będę mógł - zawsze przyjadę zbierać pieniądze na dzieciaki." Właśnie taki był. Tylko, cholera, dlaczego już nie przyjedzie...?!!
Mikołaj Madej
2005.02.19


Czerwony Escort
  Rajd Polski 99, to tak naprawdę pierwszy rajd, na który pojechałem. Wcześniej widziałem tylko prologi wokół Błoni Krakowskich. To był okres, kiedy wszystkich elektryzowała walka Hołowczyca, Kuliga, Gryczyńskiego i Kuzaja. Gieruszczak i Fuchs z racji słabszego sprzętu nie mieli żadnych szans. Czwartkowe popołudnie, podniecony zerwałem się wcześniej z pracy aby się nie spóźnić. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie wtedy te niesamowite tłumy ludzi, nie zapomnę też połamanych felg w kuzajowej subarynie. Czerwonego Escorta widziałem zaledwie przez ułamki sekund stojąc chyba w czwartym rzędzie od trasy, bliżej przecisnąć się już nie dało. Następnego dnia, już "zarażony" rajdami ledwo wytrzymałem w pracy, wiedziałem, że w sobotę pojadę w trasę ... za nimi. Umówiliśmy się ze znajomymi z Żywca i pojechaliśmy na oesy. Wtedy nie było mi dane zobaczyć po raz drugi czerwonego Escorta, spalił się dzień wcześniej w Łapanowie. Na Kormorana nie mogłem pojechać, jednak Wisły nie mógłbym odpuścić. Pogoda niczym letnia, pomimo połowy września. Dotarliśmy na jakiś łącznik szutrowy, taki "prawy do lewego". Pierwszy nadjechał Hołowczyc z racji pierwszego numeru startowego, chociaż już wtedy sporo przegrywał z Kuligiem. Zrobił to przepięknie, tak pod publikę ! Tumany kurzu nie opadły jak nadjechał czerwony Escort. Jakże inny styl jazdy, wydawało się, że pokonał te zakręty bez skręcania kół, jakby na wprost, dużo szybciej. Nic nie wskazywało na to, że Hołowczyc dogoni Kuliga. Niestety Ford Escort Cosworth WRC nie wytrzymywał trudów rajdu, kolejna awaria półośki i na mecie brakło 12 sekund ! Nigdy nie zapomnę tego "czerwonego" Escorta z Wisły ! Mam teraz jeszcze przed oczami dohamowanie na jednym z zakrętów, naturalną szykanę, sporo syfu i to "odejście", przód "czerwonego" potwora uniesiony mocą auta, opadał jedynie na ułamki sekund przy zmianie biegów. Wtedy zrozumiałem, że rajdy to moje hobby ! Do dzisiaj dla mnie wszystko się kręci wokół rajdów.
Robert Duszyk
2005-02-20


Blisko kibica
  Jak to powiedział Adam Hanuszkiewicz - "... bez widzów nie ma teatru - nawet jeśli jest" Podobnie jest w rajdach... Janusz to doskonale rozumiał, potrafił zarazić innych kierowców.
Krzysztof Rogalski
2005-02-21


Dziecko wie i pamięta...
  Janusza spotykałem na swojej drodze życiowej wiele razy. Jako kibic, jako dziennikarz, jako pilot rajdowy... Janusz zawsze był otwarty, serdeczny i ciepły. Zawsze można było go poprosić o radę, zawsze z uśmiechem pomagał. Każde z tych naszych spotkań było inne, ale wszystkie wspominam bardzo miło. Nawet na rajdzie, w ferworze walki, Janusz miał zawsze czas na „wywiad na gorąco”. Zawsze był ambitny i podejmował wyzwania, jak w 2001 roku, kiedy walczyli z Leszkiem o zwycięstwo w Rajdzie Polski. Rozmawialiśmy 40 minut po wypadku – powiedział wtedy: „Jak to mówią, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, w związku z tym: cóż, po prostu przydarzyło się. (...)
Był rok 2001, Janusz opromieniony sukcesem w RSMP odwiedzał kolejne salony Ford’a prezentując samochód, spotykając się z kibicami i dziennikarzami. (...) Zabrałem na to spotkanie żonę i syna. Miał wtedy niespełna 3 latka, ale już wtedy był zakochany w samochodach, u nas w domu wszędzie jest pełno rajdówek – kalendarze, modele, zdjęcia. Lekko spóźnieni wpadają Janusz i Jarek. (...) Bąbel, który ledwo sięgał do kierownicy, z dumą uśmiechał się siedząc na fotelu sparco. Usiłował naciskać co się tylko dało i zawzięcie kręcić kierownicą, wydając z siebie odgłosy pracującego silnika. Spotkanie dobiegło końca, Janusz znalazł jak zwykle chwilkę, żeby podejść i zamienić kilka słów – czasem sam się dziwiłem jak on znajduje czas dla wszystkich. Porozmawialiśmy, po czym wziął mojego syna na kolana i pokazywał mu wszystko w rajdowym samochodzie, tłumacząc, do czego służą poszczególne przyciski i jak się ich używa. Na koniec usiadł z nim na kolanach na masce focusa, szeptali sobie jakieś sekrety na ucho, kiedy robiłem im zdjęcie. Takie zdjęcie leży w gablotce mojego syna. Typowa pamiątka dla dziecka - co zapamięta trzylatek z takiego spotkania, z takich opowieści... Minęło 2,5 roku... 13 luty 2004... Wieczorne wiadomości, które ściskają za gardło... Rozdzwania się telefon, bo pokazali zdjęcie Leszka mówiąc o Januszu... Czekam czy ktoś się odezwie, nie chcę wierzyć, że to prawda. Kolejne informacje, po dwóch czy trzech telefonach jest już pewne ze Janusz odszedł. Że to nie sen, tylko okrutna prawda. Ale to, co najbardziej ujęło mnie tego dnia za serce, to to, że zaczyna płakać dziecko, które „podobno” nie rozumie, co to śmierć... Które „podobno” nie wie kto i dlaczego odszedł... A on idzie do pokoju i po chwili wraca ze zdjęciem Janusza ze sobą na kolanach... Ma łzy w oczach i mówi „nie zdążyłem z nim porozmawiać jak dorosnę... i nie zdążyłem zobaczyć jak jeździ... a obiecał mi wtedy, że jak będę duży, to nauczy mnie jeździć...” Taki był Janusz... (...)
Zjednywał sobie serca dorosłych i dzieci – a dzieci nie da się „oszukać” – dzieci czują ciepło i lgną do niego. Janusz to ciepło miał. Pamiątkowe zdjęcie Janusza, na masce focusa, moje dziecko traktuje jak wielką pamiątkę. Jest oprawione w ramki, a on ciągle powtarza: „Tato, ale ja go nigdy nie zapomnę... chcę być taki jak Kulig”. Wiele takich wspomnień żyje w naszych sercach. Janusz wycisnął na nich piętno i w nich zawsze pozostanie dla niego miejsce.
Maciej Sysakiewicz
2005-02-21


Skromny i życzliwy człowiek
  Miałem to szczęście znać Janusza. Podczas kilku naszych spotkań (niestety poznałem go na niedługo przed tragicznym wypadkiem) zawsze, za każdym razem, największe wrażenie na mnie wywoływała jego skromność i uśmiech. Przecież Janusz był człowiekiem bardzo znanym, Mistrzem Polski, a ja po prostu znajomym, klientem jego firmy. Pomimo tego, nigdy nie dał mi odczuć, że jest gwiazdą, czy człowiekiem trudno dostępnym. Wręcz przeciwnie, urzekała mnie jego skromność i bardzo otwarty stosunek do swoich kibiców i znajomych. To było wspaniałe. Ostatni raz miałem okazję zobaczyć go na parkingu. Wtedy zatrąbił, abym zwrócił na niego uwagę i szczerze mi pomachał w geście pozdrowienia z tym swoim miłym, wielkodusznym uśmiechem na twarzy. Ten uśmiech i to pozdrowienie na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Andrzej Szczepocki
2005-02-22


Uśmiech
  Kilka razy spotkałem Janusza. Raz prowadził, raz gonił czołówkę, ale zawsze miał czas dać autograf, znaleźć czas na zdjęcia, czy porozmawiać z kibicami okupującymi jego serwis. Zawsze robił to z uśmiechem. Tak naprawdę pierwsze co przychodzi mi na myśl, gdy słyszę o Januszu to ten uśmiech i jego szczera radość. To zawsze ujmowało mnie i przyciągało do rajdów bardziej niż kurz, błoto, ryk silnika. Zrozumiałem, że rajdy to nie tylko sława, pieniądze i błyskające flesze. Rajdy mają przede wszystkim sprawiać przyjemność, mają być dobrą zabawą dla nas - zawodników i kibiców. Janusz to już wiedział.
tim99 ( PW )
2005-02-24


Rally Deutschland 2003
  To było tak - strefa przed parkiem serwisowym, godziny bliżej nie zapamiętałem. Dużo ludzi, bardzo dużo Polaków którzy przyszli po autografy, i ja stojący gdzieś w drugim czy trzecim rządzie nie chcący nic, tylko przypatrywałem się wszystkiemu. Po tym jak Janusz rozdał już wszystkim autografy i opowiadał co się dzieje na trasie złapał kontakt wzrokowy ze mną i tak na chwilę się zatrzymał. Nie wiedział kim jestem, ale chyba czuł że jestem Polakiem. Ta chwila, te kilka sekund pamiętam do tej pory i ten uśmiech, co mówił - ja Cię znam, pamiętam - fajnie, że tu jesteś. Nie wiem co myślał wtedy - nie zapytałem, ale tak to odebrałem. Widziałem wcześniej Janusza na jakimś spotkaniu kiedy był zaproszony przez swojego sponsora - Action, a ja byłem tam z racji wykonywanego zawodu w branży komputerowej. Informację o jego wypadku dostałem przez sms, nie uwierzyłem w nią, akurat jechałem samochodem i nie wiedziałem jak mam ukryć, że płaczę. Trzy razy się upewniałem czy to prawda - niestety. Polskie media (RMF FM) ciągle tę informację potwierdzały. Bardzo podobało mi się zachowanie ludzi w tym radiu. Oddali mu cześć choćby tym, że to była główna, niestety tragiczna wiadomość, przez całą noc i następny dzień. W moim pojęciu był to wartościowy człowiek. Niestety nie zdążyłem poznać go osobiście. Bartłomiej Jóźwiak kierowca KJS Warszawa.
Juzek
2005-02-25


Strefa serwisowa
  Zdaje się, jeśli dobrze pamiętam był to Rajd Polski, rozgrywany jeszcze w Krakowie. Strefa serwisowa, czerwony ford escort w barwach Malboro. Samochód stoi na boku, wokół duże zamieszanie, wszyscy się śpieszą, kierowca trochę zdenerwowany ale uśmiechnięty - tak to on - Janusz Kulig. Ja jako młody chłopak zafascynowany samochodami i rajdami patrzyłem z daleka, nie chciałem przeszkadzać, a może się wstydziłem. Wtedy na strefie spędziłem dużo czasu. Nagle zobaczyłem, ze czerwony ford ustawia się do wyjazdu. Podbiegłem i poprosiłem o autograf. Podałem Januszowi artykuł z gazety z jego zdjęciem, on przeczytał ten artykuł, uśmiechnął się i podpisał się na zdjęciu. Od tamtego momentu zrobił na minie bardzo pozytywne wrażenie człowieka skoncentrowanego, ale zarazem spokojnego, który zawsze znalazł czas dla kibiców. Później spotykałem Janusza jeszcze wiele razy. Zawsze by uśmiechnięty, radosny, optymistycznie nastawiony do życia. Człowiek, który wie wszystko o tym co robi. Angażował się w to całym sercem. Będzie na zawsze z nami.
snomis
2005-02-26


Wspomnienie o Januszu (fragmenty)
  Janusz był dobrym uczniem, nie sprawiał żadnych kłopotów wychowawczych. Koleżeński, lubiany przez wszystkich – miał poczucie humoru i dowcip.(...). Tak wspomina Janusza Pani dyrektor Publicznego Gimnazjum im. Janusza Kuliga w Łapanowie - Bogumiła Paszkot. To on zaszczepił w nas tak ogromne zainteresowanie rajdami samochodowymi. Nauczył nas bezpiecznego kibicowania i dostarczył wiele radości z własnych sukcesów. (...). Janusz Kulig od wielu lat wspierał wszystkie inicjatywy bezpieczeństwa ruchu drogowego. Kiedy zrodziła się myśl budowy miasteczka komunikacyjnego przy naszej szkole, nie tylko poparł tę ideę, ale w dużej części sponsorował. (...). Janusz Kulig to niekwestionowany wzór człowieka i sportowca. Jego cechy osobowości otwartość, kultura osobista, profesjonalizm, zjednywały mu podziw szacunek i sympatię środowiska. Miał wielki dar – dar życzliwego, pogodnego komunikowania się z ludźmi. Zmarły przed dwoma laty as i klasyk dziennikarzy, zajmujący się sportami samochodowymi Bogusław Koperski z wielką sympatią mawiał o nim „to bardzo normalny i bardzo porządny człowiek, a to przecież tak rzadkie w naszych zwariowanych czasach” . Takie słowa w ustach Koperskiego, to największy komplement. (...). Wiadomość o tragicznej śmierci Janusza - jak pisze Pani dyrektor - była dla wszystkich wielkim szokiem. A 18 lutego w dzień żałoby i smutku zrodziła się idea upamiętniająca jego osobę. Moim pragnieniem było, aby nasza szkoła, która jeszcze nie miała imienia przyjęła go za patrona. (...). Była to smutna uroczystość, a zarazem radosna. Jesteśmy dumni, że pośród nas wyrósł tak wspaniały człowiek i sportowiec. Dzień 19 października został wybrany nieprzypadkowo – to data urodzin Janusza. W tym dniu corocznie będziemy obchodzić święto patrona szkoły i w ten sposób Janusz Kulig pozostanie w naszej pamięci długo.
Bogumiła Paszkot
2005.02.27


Co takiego było charakterystyczne... (fragmenty)
  Trudno po ponad dwudziestu latach przypomnieć sobie zwykłych ludzi, których spotkało się na swojej drodze. Jednak Janusz należał do tych, których się nie zapomina, a zapamiętuje na zawsze. Moje pierwsze spotkania z Januszem, dobrze zapamiętane, to okres szkoły podstawowej. On, uczeń siódmej klasy, a ja kilka klas młodszy kolega przebywałem często u nich w klasie na przerwach w pracowni biologicznej. Przychodziłem, bo przez rok wychowawcą Janusza by mój tato, nauczyciel biologii. Janusz ze swoimi kolegami na przerwach bawili się modelami samochodów – rajdówkami. Puszczali je z blatów ławek i płyt pilśniowych. Zabawę mieli przednią, która czasami przeradzała się w rywalizację pomiędzy uczestnikami. Zastanawiam się, że już wtedy osobowość Janusza była podobna do tej, którą wszyscy znają z jego kariery sportowej. Co tak charakterystycznego było w jego zachowaniu, co do dziś pamiętam – przede wszystkim uśmiech na twarzy i brak zewnętrznych oznak przeżywania porażek?(...). Po jego pierwszych sukcesach wszyscy mieszkańcy Łapanowa i jego koledzy szkolni byli bardzo dumni. Nikt nie wyobrażał sobie po jego ostatnim sezonie, że nie zobaczymy go na startach już nigdy. (...)To dziwne uczucie pustki wraca do mnie. Cieszę się, że mogę uczyć w szkole, do której razem chodziliśmy i której patronem jest od niedawna Janusz.
Dariusz Łacny
2005.02.27


O Januszu Kuligu przedszkolaku
(fragmenty tekstu ze wspomnień dyr. Przedszkola Publicznego w Łapanowie)
  Zapamiętałam Janusza z wielu powodów. Bardzo wcześnie rozpoczął edukację – w wieku dwóch lat i czterech miesięcy. Początkowo był otoczony troskliwą opieką swojej starszej siostry Ewy. Wówczas przedszkole było jednooddzialowe. Ta opieka sprawiła, że mały Januszek czuł się bezpieczny i łatwo się adaptował. Kiedy miał już pięć, sześć lat przynosił małe rajdowe samochodziki, w tamtych czasach niezwykle atrakcyjne zabawki, zwłaszcza dla chłopców. Janusz potrafił wspaniale organizować zabawy tymi samochodami. Chłopcy bardzo lubili Janusza i te wyścigi do wyznaczonej mety lub jazdę po górach i zakrętach, trasami zbudowanymi z klocków i desek. Dzieci lubiły go za ciekawe pomysły na wspólne zabawy i za to że przynosił te samochody. Czasami do zabawy dopuszczane były dziewczynki, by ulepiły z plasteliny kierowców do tych małych samochodów. Pamiętam, pewnego dnia, zaraz po wejściu do przedszkola, Janusz zapytał „ogląda pani w nocy wyścigi samochodowe?”. Nie, a ty oglądasz? „Tak z tatą. Zwyciężyła Lancia”. Potem często Janusz chciał rozmawiać o samochodach, o różnicach w wyglądzie, osiąganych prędkościach, wymieniał różne marki. Zaskakiwał mnie swoją wiedzą. Żeby móc z nim dyskutować zaczęłam systematycznie kupować czasopismo „Motor”. Niektóre egzemplarze przynosiłam do przedszkola, oglądaliśmy ilustracje, czytałam fragmenty relacji z rajdów samochodowych. Janusz był w swoim żywiole, poszerzał wiadomości, a tata był jego ekspertem. (...). Janusz lubił pomagać innym (...) W mojej pracy dyplomowej, dotyczącej zabaw ramowych w przedszkolu odnalazłam analizę bajek dla dzieci. Bajka S. Michalkowa „Nie pacz koziołku” Są tu zapisane odpowiedzi dzieci na pytanie problemowe „”Jak sądzicie, co w tej bajce było najważniejsze? Dla niektórych dzieci najważniejszy był element grozy – wilki chciały zjeść koziołka, dla innych problem nieposłuszeństwa wobec rodziców. Janusz odpowiedział – „Mnie się wydaje to najważniejsze, że zwierzęta pomogły koziołkowi.”
Pamiętam Filipa, był trzylatkiem, Janusz sześciolatkiem. Filip koniecznie chciał chodzić na spacery w parze z Januszem, chciał brać udział w wyścigach starszaków. Zdarzało się ze Janusz biegł z Filipem stawiając tak malutkie kroczki, ze Filip zwyciężał i był ogromnie szczęśliwy.(...). Po latach, gdy Janusz zwyciężał w rajdach, pomyślałam, że już od wczesnego dzieciństwa w zabawach wykazywał predyspozycje do przyszłych sukcesów. Przyczynili się do tego rodzice w pełni akceptując jego osobowość. Wyrastał wierząc we własne siły, a jego charakter cechowała odwaga, wytrwałość i ogromna pracowitość. W tym przedszkolu dzieciaki dalej urządzały w zabawach rajdy samochodowe, a każde chciało być Kuligiem z numerem 1, czyli najlepszym.
Leokadia Ziółkowska


Janusz w podstawówce (fragmenty tekstu jego wychowawczyni)
  Bardzo trudno mówi się o Januszu w czasie przeszłym. Kiedy Gimnazjum w Łapanowie otrzymało imię Janusza Kuliga bardzo się ucieszyłam, że Janusz pozostanie na zawsze żywą postacią w myślach i sercach nas wszystkich. Pierwsze trzy lata nauki Janusza w Szkole Podstawowej w Łapanowie przypadły na okres 1976 - 1979.
  Był uczniem wzorowym, osiągał bardzo dobre oceny z przedmiotów nauczania. Zawsze miły, zadbany, grzeczny, uśmiechnięty, a nade wszystko koleżeński. Do wszelkich prac w klasie był pierwszy, doskonale pełnił dyżury. Zawsze był przygotowany do lekcji, zadania były odrobione, polecenia nauczyciela wykonane. Posiadał duży zasób słów, dlatego wypowiedzi jego były zawsze pełne, ciekawe, przemyślane. Pięknie recytował wiersze, których uczył się bardzo szybko. Można powiedzieć, że miał zdolności aktorskie, dlatego brał udział we wszelkich inscenizacjach, świetnie wczuwał się w rolę, jaką miał zagrać. Wyróżniał się doskonałą pamięcią i słuchem muzycznym. Doskonale bawił się w grupie, z kolegami w klasie i na podwórku. Podczas zabaw był odważny i zwinny. Lubił grać z kolegami w piłkę i bawić się w różne gry.
  Wykazywał zdolności manualne. Dokładnie wycinał nożyczkami, kleił, lubił majsterkować, ale też świetnie układał klocki logiczne na lekcjach matematyki.(...) Ten uśmiech Janusza z lat dziecinnych - jego zawsze "dzień dobry", gdy spotkał na ulicy idąc, czy jadąc samochodem - do dziś dzwoni mi w uszach. Pozostawił po sobie smutek i żal, że nie będzie go można już oglądać, jak zmaga się na trasach rajdów samochodowych. Jego każdy sportowy sukces był dla mnie czymś bardzo miłym, zawsze mogłam mówić, że to mój wychowanek.
Karolina Łacny


Koledzy od przedszkola
  Janusza poznałem już w przedszkolu, byliśmy w jednej grupie wiekowej. Nasze wspólne zabawy i harce z przedszkola przenieśliśmy do podstawówki, gdzie byliśmy już sprawdzonymi kolegami, gdzie oprócz nauki były gry, zabawy i realizacja różnych pomysłów wieku szkolnego. Przedszkole i podstawówka to już ładny kawałek życia razem.
Janusz był moim dobrym kolegą i przyjacielem, razem w tym okresie spędzaliśmy dużo czasu w szkole i poza szkołą.
  Zapamiętałem go jako spokojnego, koleżeńskiego, uczynnego i sympatycznego kolegę. Ogólnie był przez wszystkich lubiany. Wszyscy chcieli się z nim bawić, gdyż był wesoły i lubił pożartować. Janusz w naszej klasie był najzdolniejszym uczniem z chłopców, to z nim starałem się rywalizować o najlepsze stopnie. Były też wspólne zainteresowania – hobby filatelistyczne, zbieranie i wymiana znaczków pocztowych, zbieranie i wymiana różnych wycinków prasowych z dowcipami i żartami. Wysyłaliśmy po angielsku listy do firm na całym świecie i otrzymywaliśmy różne gadżety, katalogi, naklejki, plakaty, mapy. To też były swego rodzaju lekcje. Pamiętam kiedyś otrzymaliśmy książeczki z firmy Buragi w których były różne modele samochodów sportowych – to była frajda. Zazwyczaj po zajęciach szkolnych popołudniami spotykaliśmy się z rówieśnikami. Najczęściej graliśmy w piłkę nożną, jeździliśmy na rowerach, graliśmy w tenisa stołowego, koszykówkę, a zimą jeździliśmy na nartach i skakaliśmy na skoczni.
Janusz dodatkowo uczył się w szkole muzycznej i grał na instrumentach. Pamiętam jak czasami grywał na pianinie. (...)
W książce dowiecie się więcej – jaki był Janusz zanim zaczął uprawiać rajdowanie. Jaki był, gdy nie siedział w kombinezonie za kierownicą rajdówki. Na pewno stanie się dla Was jeszcze bardziej bliski (red).
(...) Ostatni raz spotkałem Janusza w Krakowie na, trzy tygodnie przed tragicznym wypadkiem. Staliśmy na czerwonym świetle, to Janusz mnie pierwszy zauważył, opuścił szybę i zamienił ze mną kilka ostatnich zdań w swoim życiu. (...).
Piotr Twaróg
2005.03.05


Przecież to niemożliwe...
  To jakaś pomyłka, a później zrodziło się pytanie - dlaczego On? Jeszcze przez wiele tygodni nie mogłem uwierzyć w to, że już Go z nami nie ma. Jego Duch i pamięć pozostaną na zawsze przy nas, przy rajdach. To był mój pierwszy, a Jego ostatni wywiad...
  Moja przygoda z rajdami zaczęła się, kiedy jako mały brzdąc biegałem za zawodnikami zbierając autografy. Janusz nigdy nie odmówił, nie powiedział, że nie ma czasu tylko z uśmiechem podpisywał informator, plakat, zdjęcie, a czasem mały notesik. Miałem wtedy może 6-7 lat. W miarę jak rosłem moje zainteresowanie rajdami też rosło i rosło, aż w końcu zaświtał mi w głowie pomysł przeprowadzenia wywiadu z Januszem. Był moim idolem, świetnie jeździł i zawsze był taki skromny i sympatyczny. Zadzwoniłem do Janusza na przełomie listopada i grudnia 2003 roku z zapytaniem, czy znalazłby chwilkę na rozmowę ze mną. Nie było problemu, ale z powodu wielu spraw związanych z końcem i początkiem nowego sezonu umówiliśmy się dopiero na połowę stycznia. Niestety na umówione spotkanie chwilkę się spóźniłem, a Janusz mając bardzo napięty harmonogram nie mógł mi już poświęcić w tym dniu czasu. Zły na siebie i mocno rozczarowany wróciłem do domu. Po powrocie, gdy już ochłonąłem zadzwoniłem ponownie, przeprosiłem. Podczas tej rozmowy Janusz sam mnie zapytał kiedy mam czas podjechać.
  Rozmowa 12 lutego 2004 - bo wtedy przeprowadziłem z Nim wywiad - była bardzo miła, rozmawiało mi się z Januszem tak, jakbym go znał minimum dziesięć lat, zero stresu, mimo że był dla mnie wielkim autorytetem. Rozmawialiśmy blisko godzinę, na koniec pstryknęliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i ja pojechałem do domu, a Janusz wrócił do swoich zajęć. Następnego dnia, podczas przepisywania zapisu rozmowy z taśmy na kartkę, po południu 13 lutego dostałem wiadomość od kolegi: "Janusz Kulig nie żyje". Nie mogłem w to uwierzyć, a gdy zobaczyłem reportaż w tv nogi mi się ugięły. Nigdy jeszcze się tak nie czułem, nie wiedziałem co się dzieje, dziesiątki myśli kołatały mi się w głowie...Cały czas powtarzałem: "Przecież to niemożliwe"...
Michał Flajszer
2005.03.03


Śmierć Janusza
  Informacje o śmierci Janusza otrzymałem przez sms i treść tegoż smsa pamiętam do dziś - "Janusz Kulig nie żyje"! Nie wiedziałem, kto to napisał, bo miałem zablokowaną książkę telefoniczną i pierwsze co pomyślałem, że ktoś sobie robi jaja! Po jakimś czasie otrzymałem drugiego smsa o podobnej treści. W tym momencie zacząłem się martwić i zastanawiać jak by to było, gdyby nie było Janusza! Po chwili dostałem kolejnego smsa - "Janusz Kulig nie żyje sprawdź telegazeta strona 289". Po tej informacji jak najszybciej poszedłem do domu chwyciłem pilota i... te wszystkie smsy okazały się prawdą! W jednej chwili przeżyłem szok! Nie mogłem, nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że już nigdy nie zobaczę Janusza na OS, a przecież już miał podpisany kontrakt z Fiatem na cały sezon ! Nie wierzyłem w to! I do teraz nie mogę się pogodzić z tym, co się stało 13 lutego !
zales
2005.03.04


Kim Pan był w zespole Janusza Panie Marku ? (fragmenty rozmowy z Markiem Handwerkerem)
  (...) To pytanie padło już kiedyś raz, kiedy Janusz żył. Zadał go pewien człowiek we Wrocławiu, uczestnik jednego z prywatnych spotkań Janusza. Miałem problem, żeby tak wprost i w kilku zdaniach odpowiedzieć i wykręciłem się mówiąc - zapytaj pan Janusza.
  I Janusz miał problem. No, bo, żeby tak wprost odpowiedzieć należało się zastanowić, czym się zajmuję i kim tak naprawdę w tej ekipie jestem. Pracownik, to ma jakiś zakres zadań, obowiązków. A u nas - jeden wyjazd najlepiej obrazuje, co u nas funkcjonowało. Była sobota, telefon, dzwoni Janusz. "Marek muszę jechać na urodziny do Wrocławia, zadzwoń do któregoś chłopaka może ze mną pojedzie". Do jakiego chłopaka mówię - ja jadę i nie ma sprawy. "Maruś nie, jest sobota nie chcę ci jej psuć ..." Mów, o której mam być i koniec dyskusji. Pojechaliśmy. Wiedziałem, co będzie i pojechałem sam. Wiedziałem, bo Janusz bawić, to się w wolnych chwilach lubił, ale wiedział, że tam gdzieś z nim jest Marek. To pytanie wtedy padło, a Janusz na nie odpowiedział. "To jest problem, bo jest on i pracownik i przyjaciel i kolega i opiekun - wszystko w jednym. To jak by mój drugi tata". I wie pani jak ja to usłyszałem, - co to dla mnie do dziś znaczy? A wylewny, to no nie był. Więcej do ludzi powiedział niż tak wprost do swojego człowieka. Czasem go puściło i mówił ciepłe rzeczy. A w ten wieczór, kiedy nazwał mnie drugim tatą niosłem go przez cały rynek we Wrocławiu. Mój Boże ile bym dał żeby go nieść jeszcze raz. A lżejszy dla mnie był wtedy, niż w tej trumnie, którą niosłem z ekipą przyjaciół w ostatniej posłudze.(...)
  Ja tam Janusza chcę pamiętać i będę pamiętał żywym. Kim ja dla niego byłem, a kim on dla mnie, obaj wiedzieliśmy. Zawsze powtarzam, że ludzie z nieba nie spadają. Janusz miał wspaniałych rodziców. Ich zasługą w dużej mierze było, że osiągnął sukces. (...).
  Chciałbym tylko pomóc jego marzeniu. Jego idei, którą sam się zaraził i którą w nas zaszczepił. Janusz zawsze gdzieś Miał w podświadomości tych młodych chłopców, zapalonych do tego sportu. Tę idę podpatrzył u Skandynawów. Zauważył, że oni ciągną swoich do góry. Taki, Toni Gardemeister - jeździ w tej chwili w Fordzie - jak przyjechał do Polski na rajd to był na dziesiątym miejscu, ale oni go ciągną do zespołu, na rajdy i tworzą zaplecze. Janusz to widział. W tym czasie powstał "Kulig Junior Rally Team" - na razie historia. Trzeba pomóc jego marzeniu, niech istnieje. Wystarczy przenieść atmosferę z Mistrzostw Świata na polskie warunki, na KJS-y. Janusz wiedział jak to zrobić (...).
  Nie - nie, nie trzeba tego formalizować. Żadnych pieniędzy. Nie ma pieniędzy, nie ma problemów. Jak trzeba będzie koszulki, znajdzie się fundator, jak trzeba będzie naklejki, też się znajdzie. Potem zobaczymy. Tu chodzi o ideę. Tu niczego nie załatwi regulamin, młodzi muszą go mieć w sercu i w swojej postawie wobec kolegów i na zewnątrz. Niech się nauczą wzajemnie szanować, cenić i pomagać sobie. Niech świecą przykładem na wyjazdach, szkoleniach, imprezach i na drogach. To będzie ich regulamin. Tym mają się wyróżniać, a identyfikować ich będzie można po znakach, jakie będą nosić i znakować swoje samochody - "Kulig Junior Rally Team". Wówczas pamięć o Januszu przetrwa, bo będzie żyło jego marzenie. (...).
Rozmawiała Grażyna Gregorowicz
2005.02.18 Kraków
Na tym opowieść Marka się nie kończy. Jest wartka jak rzeka i piękna jak ludzkie przywiązanie i przyjaźń. Będzie można to przeczytać w książce. Red.


Z Januszkiem moim chłopczykiem...
  Dzień dobry. Mam na imię Beata. Z Januszkiem, moim chłopczykiem, tak Go nazywałam od małego, poznaliśmy się w Łapanowie. Ja mała dziewczynka, On o dwa lata starszy chłopiec. Kilka razy w roku przyjeżdżałam do rodzinnego domu mojej mamy na Brzezową. W niedzielę z rodziną chodziliśmy na Msze do zabytkowego Kościółka w Łapanowie. Staliśmy na zewnątrz, było lato, ktoś rzucał w moje buty małymi kamyczkami. Nie mogłam się obracać, odbywało się nabożeństwo i obok stal mój dziadek, nie wypadało. Dopiero po latach okazało się, że to był Januszek z kolegą. "Takie żarty sobie robiliśmy", powiedział. To były piękne wakacje. Po Mszy chodziliśmy na oranżadę do Pani Wnekowej i do klubu. Kiedyś całą rodziną pomagaliśmy przy żniwach, obok nas przejechało cos w rodzaju motorynki. Ktoś pomachał mi i uśmiechnął się. To był Januszek.
  Czas upływał, byliśmy już trochę starsi. Były kolejne wakacje. W soboty spotykaliśmy się na dyskotece w małpim gaju lub w domu kultury w Łapanowie. Januszek podchodził, całował w rękę i tańczyliśmy. Był prawdziwym dżentelmenem. Niestety wakacje kończyły się i wracałam do mojej rodzinnej miejscowości, Świdnicy. Pewnego dnia - nie były to wakacje - spotkałam Januszka w świdnickiej restauracji, całkiem przypadkowo. Był wtedy ze swoim pilotem Darkiem Burkatem. Zapytałam co tu robi. Przyjechałem na Rajd, myszko. Był wtedy taki szczęśliwy. Zaprosiłam chłopaków do siebie, przyjechali z piskiem opon. Czekałam na nich w oknie razem z moją mamą. Zobaczyłyśmy grupkę dzieci wokoło auta i chłopaków rozdających autografy. Spędziliśmy mile wieczór. Darek kroił cebulę i boczek, Januszek smażył pyszną jajecznicę. Nieźle się przy tym uśmialiśmy.
  Moje kolejne wakacje w Łapanowie nie były udane. Poprawka z Polskiego i 10 wypracowań do napisania. Wracałam z zakupów, kiedy drogę zajechała mi toyota corolla Januszka. Co ci jest zapytał? Opowiedziałam co mnie czeka, wieczorem miałam już wszystkie streszczenia lektur i mogłam pisać. Taki był Januszek, dla Niego nie było rzeczy niemożliwych, zawsze można było na nim polegać. Urodzony optymista. Pewnego popołudnia wybraliśmy się do Krakowa. Powiedział wtedy, zabiorę cię do mojego pilota Darka. Wjechaliśmy na duże osiedle, z wieżowca usłyszeliśmy głos Darka. Halo, zanim wjedziecie pozbierajcie proszę zabawki z trawnika. To dzieci Darka wyrzucały przez balkon swoje zabawki, klocki, miski. Z pełnymi kieszeniami weszliśmy do windy. Niestety zacięła się i siedzieliśmy tam bez szans, ze ktoś nas usłyszy. Ja nie byłam szczęśliwa z tego powodu, zwłaszcza, że brakowało już powietrza. Oczywiście Januszek miał wspaniały humor i pocieszał mnie jak tylko mógł. Mówił, nie martw się, przy mnie nic ci nie grozi, mam szczęście to i ty je w tej chwili masz. Wreszcie winda ruszyła. Poznałam wtedy żonę Darka Agnieszkę i do dziś ją bardzo mile wspominam. Niestety nasze drogi rozeszły się z chwilą mojego wyjazdu za granicę. Potem tragiczna śmierć mojej mamy. Każde z nas ułożyło sobie szczęśliwie życie i straciliśmy kontakt.
  Śledziłam jednak z wielkim zainteresowaniem karierę Januszka, zawsze trzymałam za niego kciuki. Ostatni raz widzieliśmy się na Elmocie, zamieniliśmy kilka zdań, wtedy powiedział - Beata daj mi szybko numer telefonu. Nie zdążyłam niestety, prasa, telewizja rozdzieliły nas. To było nasze ostatnie spotkanie. O śmierci mojego chłopczyka dowiedziałam się w Niemczech, gdzie obecnie mieszkam z moją rodziną. To były dla mnie bardzo trudne chwile, nie mogłam się z tym pogodzić, dlaczego On? Był dla mnie kimś więcej niż przyjacielem. Wspaniały człowiek, pogodny, pełen serca. Wspominajmy Januszka, piszmy pamiętniki, wiersze, ukazał się już pięknie wydany album z Jego wspomnieniami, zróbmy jeszcze więcej. Dla Niego. Pozdrawiam całą rodzinę, najbliższych, przyjaciół, kibiców i tych dla których Januszek jest wzorem do naśladowania.
Beata Planteur.
2005.03.08


Będziemy tylko adeptami świata automobilizmu ?
  (...) Brakuje u nas kultury motoryzacyjnej, którą tworzy właśnie pamięć, a co za tym idzie historia. W motoryzacji jesteśmy częścią historii światowej i jeśli nie będziemy pamiętać zarówno o Kuligu, Bublewiczu jak i o Nuvolarim, o Fordzie i T.Syrenie, to zawsze będziemy tylko adeptami świata automobilizmu. . Ja, aż wstyd się przyznać mam niewiele doświadczeń. U schyłku lat siedemdziesiątych i w latach osiemdziesiątych udało mi się poznać, zaprzyjaźnić i uczyć od takich mistrzów jak Bublewicz, Rysiu Granica, trochę poznałem Jasia Rippera, Marka Varisellę, Stawowiaka i Andrzeja Jaroszewicza. Wyścigowego i rajdowego rzemiosła uczył mnie i mojego głównego drivera Andrzeja Szyjkowskiego Sobiesław Zasada, gdzieś w połowie lat siedemdziesiątych. Wyjazdy z ostatnich lat spowodowały, że większą niż o wymienionych wiedzę mam o wielkich polskich ścigantach sprzed wojny - hrabiach Zaborowskim i Czajkowskim oraz o Nuvolarim, Ascarim i Varzim. Poznałem też Claya Ragazzoniego, Jackie Ickxa, Stirlinga Mossa, Johena Massa i Mikę Hakkinena. Dobrze poruszam się w wiedzy o sportowym wynaturzeniu pt. rajdy terenowe. Wielokrotny mistrz polski 80-letni Stachu Lisowski to przyjaciel, kolega.
  Nie bez celu przywołuję tu historię. Może warto byłoby stworzyć klub wydawniczy dla tej części historii - zachować pamięć dla przyszłych pokoleń? Mówię to, jako dziennikarz i pasjonat motoryzacji".
Ryszard Romanowski
2005.03.14


Trzynastego lutego straciłam nie tylko idola...
  Moja przygoda z rajdami zaczęła się całkiem przypadkowo. Właściwie nigdy nie interesowałam się zbytnio tą dyscypliną sportu. Zupełnie nie rozumiałam jak można stać gdzieś na poboczu, w deszczu czy słońcu i obserwować ścigające się rajdówki. Wtedy wydawało mi się to bez sensu. Co innego mój ojciec, który wręcz uwielbiał rajdy i o ile tylko mógł starał się nie przepuścić żadnego. Szczerze mówiąc z politowaniem patrzyłam na tę jego pasję. W końcu któregoś dnia postanowiłam sprawdzić, co też ojciec widzi w tym rajdowaniu i wraz z nim udałam się na trasę oesu. Był piękny słoneczny dzień. Zaopatrzeni w rajdowe gadżety przycupnęliśmy na poboczu, wśród garstki innych kibiców. Po kilku minutach pojawił się pierwszy samochód, potem następny i następny. Wśród nich był również czerwony Focus Janusza. Auto posłusznie weszło w zakręt, bez oporu poddając się woli kierowcy, który mimo zawrotnej prędkości w pełni kontrolował czerwonego ,,potwora". Zdumiała mnie wówczas ta niesamowita harmonia między człowiekiem a maszyną. Wprost nie mogłam oderwać oczu. Przejazd Forda wywarł na mnie największe wrażenie. Od ojca dowiedziałam się potem, że kierowcą bolida jest Janusz Kulig- Mistrz z Łapanowa, ulubieniec wielu kibiców, w tym również mojego taty. Tak bardzo mi się to wszystko spodobało, że postanowiłam pojechać na kolejny rajd. Do dziś pamiętam jak z drżącym sercem podeszłam do Janusza prosząc o autograf. Mistrz otoczony wianuszkiem kibiców z uśmiechem rozdawał podpisy. Już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że nie ma w sobie ani jednej cechy typowej rozkapryszonej gwiazdy(...) Szybko zapalam bakcyla Dumna ze zdobycia cennego trofeum udałam się w drogę powrotną do domu. To właśnie wtedy postanowiłam ze wszystkich sił kibicować Kuligowi. (…) Szybko złapałam bakcyla i jeśli tylko mogłam starałam się być na trasie. (…) I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno wręcz nie znosiłam tej dyscypliny sportu (...)
Kasia
2005-03-29
  Tak o swojej przygodzie z rajdami i spotkaniu z mistrzem kierownicy - Januszem Kuligiem pisze dziewczyna. My zamieszczamy fragment, smaczki znajdziecie w książce (Red).

Wielki ale normalny
  ŚP Janusza miałem okazję poznać osobiście. Jego wiernym kibicem zostałem od czasu startu renaultem clio maxi w rajdzie karkonoskim. Jednak pierwsza rozmowa miała miejsce dopiero w 1998, na karkonoskim. Od tamtego czasu regularnie na każdym rajdzie, na którym byłem w którym on startował, zawsze trochę pogadaliśmy.
  W 2001roku zrobiliśmy z kolegami wielką chustę z namalowanym focusem Janka i napisami "KULIG FAN CLUB JELENIA GÓRA". Był pod ogromnym wrażeniem, kiedy to zobaczył. Sprawiło nam to radość i postanowiliśmy zrobić mu kolejną niespodziankę. Zamówiliśmy u koleżanki jeszcze jedną taką chustę i dostał ją w prezencie na rajdzie krakowskim. Powiedział wtedy z uśmiechem - "powieszę ją w firmie". W tym samym roku, 2001 podczas "karkonoskiego, badanie techniczne, krótka rozmowa i udało mi się zaprosić Janusza do mojego domu. Spotkanie odbyło się w grupie moich znajomych, wiernych kibiców Janusza. Byliśmy szczęśliwi, że bez wahania Janusz godził się na spotkanie. Było przesympatycznie i umówiliśmy się na przyszły rok. A na koniec rajdu Janusz zrobił mi niespodziankę. Dostałem od niego rękawice w których startował. Mojej radości nie dało się opisać słowami.
  I tak według umowy w 2002 roku Janusz pojawił się w Jeleniej Górze podczas karkonoskiego, niestety nie jako kierowca. Telefonicznie umówiliśmy się, o osiemnastej pod hotelem. Miał dla nas tylko jedną godzinkę, ale stwierdziliśmy, że to i tak dużo. Rozmawiał z nami wtedy jak by nas znał wszystkich od piaskownicy. Zero "ciężkiej "rozmowy. Non stop przyjemna, luźna rozmowa. Nawet posypały się kawały, po prostu świetna atmosfera. Nawet nie zauważyliśmy kiedy minęło ponad dwie i pół godziny. Na koniec spotkania zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć. Taki właśnie był Janusz. Ciepły, otwarty, a przede wszystkim normalny. Był gwiazdą, nie gwiazdorem. Wiadomość o jego tragicznej śmierci zastała mnie w Danii, podczas wyjazdu służbowego. Zadzwonił kolega i powiedział co się stało. Wtedy nogi mi się ugięły, a na następny dzień byłem już w domu. Byłem w domu i organizowałem znajomych do wyjazdu, aby pożegnać Janusza w Łapanowie.
  Jednak nigdy nie zapomnę tych miłych chwil, których za życia dostarczył mnie i moim kolegom Janusz. Wiem na pewno, że w przyszłości moje dzieci będą wiedziały kto to był Janusz Kulig.
Andrzej Waliszewski
2005-04-17

Barum
  Wrzesień 2002 r. Zlin, Czechy. Rajd Barum Obserwujemy walkę Janusza o najwyższe podium w mistrzostwach Europy. Najgroźniejsi rywale to R. Travaglia, R. Kresta oraz L. Kuzaj. Wierzę, że się uda i że wywalczy tytuł. W sobotę po drugiej pętli jedziemy zobaczyć serwis. Na PKC przed strefą wjeżdża focus Janusza i Jarka. Przedni błotnik samochodu i lusterko uszkodzone, widać ślady jakie pozostawiła postrzępiona opona. Musieli złapać "kapcia" na odcinku - myślę. Jarek idzie gdzieś z dokumentami. Przy samochodzie zostaje Janusz. Bez żadnego problemu znajduje chwilę na rozmowę z nami. Wyjaśnia kilka rzeczy i opowiada o problemach z samochodem i oponami. Wiemy, że z powodu problemów złapali stratę. Na koniec rozmowy powiedział z uśmiechem - "spokojnie, przecież to dopiero połowa rajdu, jeszcze połowa - będziemy walczyć."
  Trudno było się spodziewać czegoś innego. Przecież to było Jego typowe zachowanie - ambitna, ale rozważna walka do samego końca. W czasie tego samego rajdu, walcząc ze sprzętem i rywalami, pędził z ogromna prędkością, pozdrawiał polskich kibiców - nawet jeśli na dużej biało-czerwonej fladze umieszczony był napis Leszek Kuzaj. Potrafił docenić, że kibice pojechali do innego kraju po to, by zobaczyć biało-czerwone flagi na szybach samochodów. Na metę Janusz wjechał wtedy jako trzeci - defekt wspomagania układu kierowniczego pogrzebał szanse na zwycięstwo. Ale to właśnie Janusz otrzymał największe brawa i podziękował za doping wszystkim kibicom. Wtedy ostatni raz widziałem go żywego i wtedy ostatni raz słyszałem jego słowa. Może dlatego tak dokładnie teraz ten głos i jego z tego rajdu pamiętam? Pamiętam jego słowa nie tylko dlatego, że były ostatnimi jakie od Niego usłyszałem, ale także dlatego, że oddawały w pełni Jego charakter. Zawsze rozważny, ale ambitny i nie poddający się do samego końca. Zawsze spokojny, życzliwy, skromny i uśmiechnięty. I takim właśnie chcę Go pamiętać.
Darek Górniak
2005-04-18


Moja pasja i marzenie Janusza
  Zamieszczamy kolejny fragment opowiadania Marka Handwerkera. Wkrótce o Januszu Kuligu na stronie KiM Rally Martyna Wojciechowska i Maciej Michalski - fotografik. Maciej Michalski przygotowuje kolekcję niepublikowanych dotąd fotografii J.Kuliga ze zbiorów własnych, które po raz pierwszy opublikujemy w "Medalionach Motoryzacji".
  Skąd wzięła się moja pasja? Mam ją od dziecka proszę pani. Byłem chłopcem i jak każdy w tym wieku szukałem nowych ciekawych rzeczy i ludzi. Naprzeciwko naszej kamienicy mieszkał szef serwisu Sobiesława Zasady. Zawsze jak nadarzała się okazja otaczaliśmy go z grupą chłopaków i zadawaliśmy pytania, a on chętnie odpowiadał. Lubił to, bo oczy mu się śmiały do rozdziawionych z zachwytu gęb urwisów - znajomych z podwórka. A na koniec takiego opowiadania starszy pan otwierał teczkę i frajda. Rozdawał naklejki. Boże ty mój, co to była za radość. Gdzie tam wtedy w Polsce można było dostać jakieś naklejki, a jeszcze z rajdu. Rozdawał te naklejki, ku naszej wielkiej wdzięczności i uciesze. A my pokazywaliśmy je innym chłopakom i opowiadaliśmy o rajdach Sobiesława Zasady. Tak razem ze mną rosła moja pasja. To nie przechodzi jak dziecięca odra, czy nagle objawiona miłość czterdziestolatka.
  Teraz już pani wie dlaczego nie może umrzeć marzenie Janusza. On był jednym z takich urwisów z podwórka. Tylko parę lat później dojrzewała w nim ta pasja, dojrzewała powoli jak niesezonowa miłość. On doskonale zrozumiał już w dorosłym życiu ten proces wzrastania i dojrzewania. Idea, do której Janusz doszedł drogą doświadczenia i ciężkiej pracy nie może być zaprzepaszczona. W tej idei mieści się wszystko. Umiejętność korzystania z doświadczenia innych to nie lada sztuka. On się jej doskonale nauczył. Nauczył się pokory i dystansu do popularności. I tego co robił. Miał świadomość, że jest to wysiłek jego ale także ludzi wokół niego skupionych. Miał też swoisty stosunek do wszelkiego rodzaju - może nie konfliktów, ale przeciwności, trudności, barier. Trudności często wynikających z niedogadania się z ludźmi. Janusz zawsze do tych spraw miał dystans. Wyznaczał sobie zawsze pozycję popatrzenia na sprawę z boku. I nigdy nie zamykał za sobą drzwi. Nigdy nie palił za sobą mostów.
  Opowiedział mi kiedyś o swoim zaskakującym doświadczeniu, które określił szkołą życia w dążeniu do celu. Wyjechał pierwszy raz na szkolenie za granicę.
  Poznał tam rzeczywistość, której nigdy by się nie domyślił w kraju. Nie przypuszczał, że mogłaby się zdarzyć. Nigdy się nawet nie zastanawiał kto wówczas w Polsce mógłby tak do niego mówić. Człowieku, ty nie umiesz jeździć. Daj sobie spokój - i tym podobne uwagi. Maruś - mówił - dobrze, że cię tam nie było. Pierwsze dwa dni to był szok. Czułem się jak nikt, jak ktoś nic nie znaczący w rajdach. Wiedziałem jednak, że muszę tam być. Muszę słuchać i patrzeć, żeby zdobywać nowe profesjonalne i fascynujące doświadczenia. Podczas szkolenia były uwagi, a w wolnym czasie koleżeńskie, przyjazne rozmowy. Po dwóch dniach zacząłem rozumieć, że muszę korzystać z tej wiedzy, muszę ją potem stosować, aby być profesjonalnie przygotowanym. Tak mi mówił, a ja nie mogłem uwierzyć. Jak to, Janusz nie umie jeździć? Ktoś mu to mówił? Dobrze, że mnie tam nie było, myślałem w duchu. Po kilku dniach od tego opowiadania i ja zrozumiałem, że miał rację. To nie było dla niego upokorzenie, to była twarda szkoła profesjonalizmu. Tamte uwagi nie powaliły go na kolana, dały mu siłę. Potem on chciał tę wiedzę przekazać młodym. Uczyć ich pracować w atmosferze rywalizacji na poziomie profesjonalizmu, ale przede wszystkim koleżeńskiej współpracy. Ja to wtedy zrozumiałem. Potem potwierdziły to spotkania na Mistrzostwach Świata. Tej atmosfery brakuje na naszych krajowych imprezach.
  Mam pretensję do Hołka - kiedyś mu to powiedziałem - że nie próbował tej atmosfery przemycić do kraju już przed Januszem. Tej atmosfery z Mistrzostw Świata. A Janusz, już to zrozumiał, wiedział i próbował zasiać to ziarno. Szkoda, że nie zdążył. Jego marzenie wciąż jest aktualne.
Marek Handwerker
Rozmawiała Grażyna Gregorowicz Ga Ga Art


Fotografia moją pasją...
  Mieszkam w Dzierżoniowie na Dolnym Śląsku. Od kiedy pamiętam jeździłam na rajdy... Wychowałam się na nich. Nie było sezonu, żebym nie stała na trasie rajdu dopingując zawodników. W końcu trafił na trasy rajdowe Janusz. Od razu stałam się jego zagorzałym kibicem. Po kilku latach zaczęłam pasjonować się fotografią. I oczywiście robiłam zdjęcia również na rajdach, Polskim, Elmot, od niedawna Nikon. Z wieloma kierowcami mam zrobione zdjęcia... Ale nigdy nie zaczepiłam Janusza. Jego zdjęć mam wiele, z różnych okresów jego kariery. Bardzo chciałam mieć z nim zdjęcie, ale jakoś nigdy nie chciałam zachowywac się jak dzieciaki przed startem do OSu. Wiedziałam, że on się koncentruje na zawodach, że to jego praca i chyba dlatego nie chciałam mu zawracać głowy... zawsze sobie myślałam "e tam, Janusz nie idzie jeszcze na sportową emeryturę, jeszcze zdążę zrobić sobie z nim fotkę". Myślałam tak, aż do 13 lutego 2004r........ Nie mam z nim żadnego zdjęcia... i nigdy już nie będę mieć... pamiętam go z tras rajdowych, zawsze profesjonalistę, uśmiechniętego, rozdającego autografy oblegającym samochód dzieciakom... taki zostanie w mojej pamięci...
IZA (Bietka) z Dzierżoniowa
2005-04-24


Martyna z Jaśkiem na "Ceberce"
  Prezentujemy fragmenty wspomnień o Januszu Kuligu Martyny Wojciechowskej - znanej dziennikarki telewizyjnej, autorki programu"Automaniak", a ostatnio " Dzieciaki z Klasą" i "Misja Martyna"

  (…) Jesteśmy już po półgodzinnej rozmowie. Martyna właśnie skończyła obiad. Siedzimy w małej, sympatycznej japońskiej knajpce na Jana Pawła, w której się umówiłyśmy. Obie przyszłyśmy przed czasem. Nie ukrywam, że sprawiła mi powód do satysfakcji. Ona, dziewczyna na topie w szklanym okienku telewizora, niemal na co dzień. Pozwoliła na nagranie, rezygnując z samodzielnego tekstu. Powód ?

  Takie pytanie nie padło z mojej strony, ale po tej przerwie ni stąd ni zowąd zaczęła zupełnie z innej beczki w melancholijnym tonie.

  Zdecydowałam się przyjść, bo z jednej strony czuję niedosyt tego, co zostało po Januszu, a z drugiej - chwila ciszy. Mam poczucie, że niedoskonałość mojego sposobu wyrażania się, jest tak duża, iż nie jestem w stanie opisać Go tak jakbym tego chciała. Zazwyczaj sama piszę teksty. Tym razem usiadłam jednak nad kartką papieru i… nie odważyłam się nic napisać. Czuję, że nie umiałabym tego sformułować, tak jak On na to zasługuje. Janusz był i ciągle jest bardzo ważną osobą w moim życiu. To do Niego wykonałam pierwszy telefon na mecie rajdu Dakar, do niego dzwoniłam z każdego zdobytego szczytu. Wielokrotnie powtarzaliśmy sobie jednak, że i ja i On jesteśmy narażeni na to, iż ludzie chcą się przyjaźnić z nami z różnych, niekoniecznie przyjacielskich powodów. Nasza przyjaźń była natomiast zupełnie bezinteresowna, bo nic od siebie nie potrzebowaliśmy. Żadnych układów zawodowych, "załatwiania spraw". Liczył się tylko człowiek. Znałam Jaśka nie tylko jako zawodnika, kierowcę rajdowego czy prywatnego człowieka, bo wiele osób było blisko Niego. Z resztą teraz, po Jego śmierci każdy chciałby nazywać się Jego przyjacielem. Różnica pomiędzy naszą relacją i innymi polegała na tym, że była to przyjaźń damsko-męska. W prawdziwych męskich przyjaźniach często gada się o dziewczynach, chodzi na piwo, czasem szpanuje. Bo mężczyźni rzadko się przed sobą otwierają, nie mówią o rozterkach, wątpliwościach, nie błądzą po meandrach swojej męskiej duszy. A ze mną, kobietą, nie można było tak po prostu iść na wódkę więc gadaliśmy o życiu, o niespełnionych marzeniach, obawach, planach. Od śmierci Jasia zrobiło się pusto. Bardzo się zbliżyliśmy więc z Markiem Handwerkerem, Jego przyjacielem. Wspomnienia o Nim nas cementują.

  To ja byłam osobą, która posadziła Janusza na motocykl. Wiem z opowiadań, że Janusz jeździł jako młody chłopak po rodzinnym Łapanowie WSK-ą czy jakimś innym wynalazkiem ówczesnej techniki. Potem przesiadł się do samochodu i zapomniał o dwóch kółkach, aż do roku 2001. Namówiłam Go żeby wsiadł na mój motor jako pasażer i zgodził się! Pamiętam to jak dzisiaj. Wsiadł na tę moją Hondę CBR 900 RR Fire Blade (a był to duży i dość ciężki motor) i zdziwił się, że drobna kobieta może sobie radzić z takim sprzętem. Dla mnie było to przeżycie - muszę przyznać. Ja, baba wiozę na moim motorze rajdowego mistrza Polski! Do jakiego stopnia musiał mi zaufać. Moja kobieca próżność została mile połechtana i szczerze mówiąc - wszystkie komplementy w porównaniu z tym wydarzeniem są niczym.
Wtedy ruszyliśmy na trasę katowicką. Jechałam nawet dość szybko i pamiętam, że spojrzałam na Niego we wstecznym lusterku i… coś zaskoczyło. Spytał czy może sam poprowadzić. Wsiadł za kierownicę i oczy mu autentycznie zabłyszczały. "Słuchaj - mówi - mieć motor to było moje chłopięce marzenie". No i jak to bywa z marzeniami, czasami nie realizujemy ich z różnych powodów. A to rodzina się sprzeciwia, a to brak czasu. Tym razem, po latach ale jednak się udało. Zorganizowałam mu testy różnych modeli motocykli i w końcu stał się posiadaczem niebiesko-białej Yamahy R1. Cieszył się z niej jak dziecko. Jeździł bardzo ostrożnie, wolno, nie szalał ale buzia mu się cieszyła od ucha do ucha kiedy wracał z przejażdżki. Pamiętam kiedyś pojechaliśmy z Jasiem na wspólną wycieczkę motorami w okolicach Olsztyna. Był z nami Jurek Ciszewski i Ala Kowalska z Marlboro, którzy z Nim blisko pracowali. Alicja powiedziała wtedy, że członkowie zespołu i Jego sponsor martwią się, że sobie zrobi krzywdę na tym motocyklu, że to trochę nieodpowiedzialne z Jego strony, bo wystarczy przecież, jak ryzykuje życiem na trasach radowych. Pomyślałam wtedy, że nie darowałbym sobie gdyby coś mu się stało na jednośladzie, bo byłaby to trochę moja wina. Ale Jasiek był naprawdę bardzo spokojnym kierowcą. Może nawet tak spokojnym, że czasem mnie to irytowało.
Modelowo przestrzegał przepisów, każdego kierowcę przepuszczał. Ja jak dojeżdżam do skrzyżowania, a zapala się żółte światło to przyspieszam. A On - zwalniał i stawał. Myślałam wtedy, że ja "już osiem razy bym przejechała". Przyznam szczerze, że był to powód naszych nielicznych zresztą spięć. Jasiek uważał, że zbyt agresywnie i nierozsądnie jeżdżę samochodem w ruchu ulicznym i w końcu kiedyś kazał mi się zatrzymać, wysiadł, trzasnął drzwiami i pojechał do restauracji taksówką. Z resztą miał rację, ale żeby to zrozumieć musiało minąć kilka lat. Nie wierzę jednak, że mógł zginąć w taki sposób. Każdy ale nie On. Z wypadku na Rajdzie Polski w 2001 wyszedł cało, a dlaczego tym razem los nie był dla Niego łaskawy? Nigdy tego nie zrozumiem.

  No cóż nie ma Go dziś wśród nas. Byłam na tej wystawie w Krakowie poświęconej Januszowi i smutno mi się zrobiło, że tyle pracy, marzeń, zwycięstw i porażek można zamknąć w kilkudziesięciu zdjęciach. Ale ważne, żeby to robić. Czasami zastanawiam się ile sobie obiecujemy w chwili śmierci bliskiej osoby. Że teraz wszystko będzie inaczej, że będziemy zawsze pamiętać. Ważne ile z tego będziemy w stanie zrealizować, bo życie i szara rzeczywistość potrafi bezlitośnie weryfikować nasze plany. Tak szybko wracamy do codzienności. Trudno uznać, że czyjaś śmierć ma jakiś sens ale z pewnością coś w nas porusza, zmienia, powoduje że się na chwilę zatrzymujemy, że staramy się być ze sobą trochę dłużej. Mieliśmy taki zamiar, żeby te rajdy jakoś reanimować. Zatrzymać tamtą myśl i energię, którą Janusz w to wkładał. A jak na razie wszystko powoli, ale jak sądzę bezpowrotnie umiera. Od Jego śmierci byłam tylko przez chwilę na rajdzie Elmot 2005 i mam wrażenie, że wraz z Nim coś bezpowrotnie odeszło. Czasami rozmawiam z ludźmi, dla których motorsport był całym życiem a teraz zgodnie twierdzimy, że nie ma już po co jeździć na rajdy. Że bez Niego to już nigdy nie będzie to samo (…)

Rozmawiała Grażyna Gregorowicz Ga Ga Art
Warszawa 21.05.2005

Jeszcze wiele ciekawych wątków z życia środowiska, przy okazji wspomnień o Januszu poruszyła Martyna. Zamieścimy je w pierwszym tomiku z cyklu "Medaliony Motoryzacji", poświęconym J. Kuligowi.



Maciej Michalski
  – na co dzień szczęśliwy mąż, ojciec dwóch wspaniałych synów, pracownik największej w kraju instytucji finansowej. Rówieśnik Janusza Kuliga z licencją kierowcy rajdowego, kiedyś odłożoną ad akta. Jedynym powrotem i śladem dawnej tęsknoty do spełnienia pasji są jego fotografie z rajdów. Janusz Kulig był zawodnikiem, o którym mówi niezwykle ciepło. Prezentujemy fragmenty jego wypowiedzi.

  (...) Spośród wielu zawodników On jeździł w sposób szczególny przez co był wdzięcznym obiektem fotografowania (fot. 1 – kliknij a zobaczysz). Zawsze otwarty, nigdy nie był zmęczony, czy zniecierpliwiony. Nawet jeśli wyszedł z basenu po rajdzie, a lubił się w ten sposób odprężyć. Człowiek zwykle pada w takiej sytuacji i śpi. On wychodził i pytał „no jak tam, co tam, jak było?” Wypytywał o rzeczy, o których ja nie pomyślałem, że mógłbym pamiętać. Nigdy nie pozował i zawsze zwracał się jak do człowieka, niemal przyjaciela, z którym może też porozmawiać. W żadnym razie nie było to dowartościowywanie się, bajerowanie, czuło się szczerość. W rozmowie była pełna otwartość, która po chwili wywoływała wzajemną reakcję ogromnej sympatii. W moim przypadku cała rzecz sprowadza się do tego, że ja przestałem jeździć. Zostało mi to zabrane, a Janusz dalej się rozwijał. On się rozwijał, a ja wewnętrznie rosłem widząc jego w akcjach. Byliśmy z jednego roku. Janusz zaczął jeździć bodajże w 1992 r. Ja dopiero wtedy robiłem licencję. Wierzyłem, że będę jeździł. Janusz już jeździł Maluchem, ale patrząc już wtedy co on robił tym Maluchem...

  Zwracał na siebie uwagę czystością jazdy i tym opanowaniem, koncentracją, za którą go potem podziwiałem (fot. 2). No cóż nie było mi dane jeździć, ponieważ mój ojciec bał się o mnie widząc co ja wyprawiam z samochodem. Miałem już licencję, sponsora i przygotowany samochód. Radość wielka – tylko jeździć. Marzeniem były Mistrzostwa Polski. Wiedziałem, że żyję. I zdarzyło się to, co się zdarzyło. Ojciec zadzwonił do znajomego, który był moim sponsorem i powiedział – nie rób mi tego. I tak się skończyła moja kariera zawodnika. Czy żałuję? Zainwestowałem w moje wówczas przyszłe, teraz obecne życie. Janusz natomiast był absolutnym talentem i sam dochodził do wszystkiego co osiągnął. I za to go też podziwiałem, za spokój, opanowanie i tę podzielność między skupienie, a kontakt z ludźmi. Podziwiałem go po prostu za konsekwencję w działaniu. Zdaje się, że to jedyny zawodnik, który to potrafił. Mówię tak, bo sam kiedyś jeździłem. Nie w mistrzostwach Polski wprawdzie tylko w rajdach okręgu warszawskiego, ale to wystarczy żeby mieć realny osąd. Obserwując go na oesach często myślałem – chyba ja bym tego nie potrafił – jechać dokładnie na opis czytany przez pilota i do tego tak perfekcyjnie. Młodym ludziom wydaje się to takie proste. Zanim zdobyłem licencję tez tak myślałem. A jazda samochodem to nie jest dodawanie gazu i hamowanie, bo większość z nas na początku ma taki niewidzialny zegarek w głowie – trzeba pojechać jak najszybciej i żeby zdobyć najlepszy czas. Po pewnym czasie uświadamiamy sobie i odnajdujemy w sobie pewne zachowania, na które wcześniej nie mieliśmy wpływu, nie panowaliśmy nad nimi. Wraz z doświadczeniem przychodzi właśnie ta koncentracja i umiejętność panowania nad psychiką, nie nad autem (to standard) tylko nad sobą podczas różnych przygód jakie się zdarzają na oesie.

  Nie jedź za szybko – pojedź tu ciaśniej a następny szeroko, tu ujmij, tu dodaj i tnij, tu idź gwizdkiem choć się boisz (fot. 3). To takie spektrum, które cały czas daje tę adrenalinę. Te emocje są jak narkotyk i każdy kto tego doświadczył stara się uprawiać go jak najczęściej. Odczucia są wtedy niesamowite, bo człowiek szybciej oddycha niż powinien, choć siedzi i zdaje się nic nie robi. Pomijam wrażenia wizualne jakie docierają. Wówczas decyduje opanowanie samego siebie wewnątrz. Janusz to potrafił – to pełne skupienie i jazda w sposób czysty, bezbłędny. Potrafił zapanować nad emocjami i to moim zdaniem był klucz do sukcesu. Po przygodach kapcie, rowy, dachy potrafił wrócić na trasę rajdu i w dalszym ciągu być w stu procentach spokojnym (fot. 4). Teraz takim zawodnikiem jest chyba Sebastian Loeb – Francuz. Niesamowita skuteczność. Facet wcześniej uprawiał zdaje się akrobatykę artystyczną, jest bodajże mistrzem świata w tej dyscyplinie. Uważam, ze to mu niesamowicie pomogło poznać swoje możliwości za kierownicą, bo wcześniej poznał swoje ciało, orientację w przestrzeni, wykorzystując to w akrobacjach. Dlatego jest stuprocentowo skuteczny, jak nie dojeżdża – to wina najczęściej leży po stronie samochodu. A u nas – wypadł z trasy jak to się mówi za bogato było, nie udało się, bo jakaś belka, jakaś przeszkoda. Janusz takich rzeczy nie komentował, jak wiedział, ze ma przewagę to umiał wyluzować – ująć i kontrolować rywali. Po tegorocznym rajdzie Elomt słyszało się komentarze na temat Leszka Kuzaja, jak jechał sam dla siebie podobnie jak rajd Zimowy w 2000 roku. Ja jestem w stanie go zrozumieć, że ma swój rytm, który nim rządzi. Nie ważne, że nie ma zawodnika, z którym by walczył, ale on nie może jechać wolniej, bo to jest w jego naturze. Niewielu zawodników umie opanować siebie do perfekcji. Janusz to potrafił.

  Oglądając dziś te różne zdjęcia wracają przeżycia, które on mi dawał. W moim przypadku ma to inne znaczenie. Kiedyś pragnąłem tych emocji jako zawodnik, potem niejako mogłem je rekompensować przez zdjęcia z rajdów i tę całą resztę z tym związaną. Zawsze przy spotkaniu na kolejnym rajdzie Janusz uśmiechał się i pytał o rzeczy związane z poprzednim. To było niesamowite, że pamiętał. Jakby czekał na zdjęcie, które miało być, które zapamiętał na trasie, patrząc przez sekundę w obiektyw. To się zdarzało też u innych, jakby pamiętali te sekundy spotkania na trasie z obiektywem. Czekali potem na fotkę. Wyszło, nie wyszło. Zwykle było o czym wspominać, no bo wiadomo trafiają się kapcie, urwane koła, dachowania. Pamiętam Rajd Polski 1999 roku, gdzie po dachowaniu i postawieniu auta na koła samochód stanął w płomieniach wtedy to był koniec rajdu dla Janusza, ale pamiętam także wspaniałą jazdę na 25 Rajdzie Kormoran, gdzie po dachowaniu jechali razem z Jarkiem w okularach bez przedniej szyby (fot. 5). Po prostu legenda. Oglądając te zdjęcia można pisać książkę, co, gdzie, kiedy się wydarzyło. Każde zdjęcie ma swój wydźwięk, choć dla kogoś postronnego te zdjęcia nie mają tej ekspresji co dla mnie (fot. 6).

  Janusza poznałem osobiście w 1997 roku przez mojego kolegę Tomka Packa, który spotkał mnie w Warszawie i mówi, słuchaj: przyjdź dziś – będzie spotkanie, będzie Janusz Kulig, pogadamy, strzelisz fotkę. To było wtedy takie okazjonalne, to moje fotografowanie. Pamiętam jak dziś w hotelu przy pl. Zwycięstwa Janusz Kulig – mistrz Polski przywitał mnie serdecznie i z uśmiechem. Poczułem taką skromność w jego postawie, która mnie zaskoczyła. Bądź co bądź podszedłem do mistrza. To ja raczej czułem się taki mały. Był dla mnie mistrzem, a spotkałem się z jego strony ze zwykłą, ludzką serdecznością. Żadnych nonszalanckich słów, gestów, zachowań, żadnej zdawkowości w rozmowie. Poczułem się przez moment głupio wobec tej skromności. A przecież często spotykałem różnych znajomych i tych, którzy jeździli – jak to się mówi - w czubie, to była jednak inna relacja, to byli moi znajomi. A tu nagle spotykam mistrza, jeszcze się nie znamy - wyjął wtedy to mistrzostwo Polski Renault ośką w pięknym stylu zresztą – a ja nagle w spotkaniu z nim czuję taką równość. Nie wiem co mu o mnie wtedy Tomek powiedział – nie ważne. On był wtedy dla mnie ważną osobą, a tak skromną. Przekazałem mu jedno zdjęcie z moich zbiorów, zrobione na Karowej nocą (fot. 7). Jedno z udanych, jak na tamte warunki sprzętowe. Widać na nim to o co mi chodzi - twarz zawodnika, jego skupienie i emocje. Przy ograniczonych warunkach sprzętowych noc jest sprzymierzeńcem fotografika i nie potrzeba poza lampą, dodatkowych filtrów by to uwiecznić.

  Od tej pory spotykaliśmy się na rajdach jak starzy znajomi.
Zawsze cieszyły mnie sytuacje przy spotkaniach – nie tylko w przypadku Janusza, kiedy zawodnik był w stanie dostrzec mnie z obiektywem podczas jazdy, na odcinku specjalnym, gdzie wydawałoby się jest to niemożliwe. I potem to oczekujące pytanie, jakby chciał zobaczyć tamto zdjęcie. To są niesamowite sytuacje. Było kilka takich sytuacji w mojej fotoamatorskiej przygodzie. Zdjęcie może nie było rewelacyjne, ale to był właśnie ten moment, ten zapamiętany moment spojrzenia zawodnika w obiektyw (fot. 8). Potem podczas spotkania słyszę, tak to jest to zdjęcie i radość – jakby na nie czekali. Pewnie, że to nie to samo, co być zawodnikiem, to nie te emocje, co przy fotografowaniu. A jednak coś ciągnie, że człowiek chce się znaleźć w tej atmosferze, w tym otoczeniu przyrody, w słońcu, deszczu, śniegu, pośród fali kibiców i chce doznawać tych chwilowych, ale mocnych wrażeń podczas przejazdów. Mieć możliwość oceny każdego zawodnika z osobna po stylu ich jazdy. Na rajdach zawodnicy nie widzą swoich rywali – tylko na prologach i odcinkach równoległych. O swojej pozycji w rajdzie dowiadują się z mety oesów gdzie mogą porównać swój czas z konkurentami. Gorzej jest gdy się jedzie jako pierwszy, ale od czego są szpiedzy i dobry pilot. Pamiętam rajd Warszawski, który w 2001 roku był ostatnią eliminacją Mistrzostw Polski.
Przed startem sytuacja punktowa czołówki zawodników była równa i ta impreza miała rozstrzygnąć kto zostanie mistrzem Polski. O tytuł walczyli Janusz Kulig, Leszek Kuzaj i Krzysztof Hołowczyc. Krzysztof, jadący ten rajd z nowym pilotem. Cały rajd był pod dyktando krakowian i o zwycięstwie Janusza rozstrzygnął dopiero ostatni oes na warszawskim Bemowie – pomimo jego błędu na ostatnim zakręcie, gdzie auto stanęło na dwóch kołach i widać było jak stojący na mecie Hołowczyc podnosi do góry ręce myśląc, że Janusz strzeli dacha i on zostanie zwycięzcą - Janusz był sobą, wytrzymał do końca, odbił do zewnętrznej, postawił auto na koła i dodał gazu przejeżdżając przez fotokomórkę. Wygrał z przewagą pięciu sekund cały rajd (fot. 9). Oglądałem ten przejazd stojąc pośród fotoreporterów. Słyszałem jak każdy z nich kolejno „oddawał strzały”. W różnych momentach – lepszych i gorszych, pojedynczo i seriami. Stojąc w tej grupie widziałem niemal każde zdjęcie przez z nich zrobione. I dla fotografika te emocje są inne niż dla przeciętnego kibica, czasami wręcz zaskakujące – kanonada migawek fotoreporterów. Atmosfera każdego rajdu, to niezapomniane przeżycia. Człowiek odnajdując się w nowym miejscu myśli, kombinuje, łazi po słupach jak małpa, jak tu zrobić najlepsze ujęcie – jaki czas wybrać, jaki filtr założyć, co uchwycić i gdzie stanąć – wszystko zależne od miejsca i zmiennej pogody, do których musi się dostosować (fot. 10). A tu czasami wychodzi magia fotografii (fot 11).
Jak człowiek sobie założy i wyjdzie super, to znaczy – fotografik, a jak pójdzie gdzieś przypadkiem i zrobi dobre zdjęcie to jest strzał – na miarę fotoreportera. No i parę takich strzałów mam na swoim koncie. Każdy z nas fotografików jest wtedy zadowolony. Dominik Kalamus – znany w naszym światku właśnie z takich świetnych zdjęć, kiedy robił je jeszcze Zenitem. Czy Leszek Kuśmirek przywożący piękne foty z Mistrzostw Świata, a także Mirosław Rutkowski który poza zdjęciami opisuje od dziesięciu lat zmagania zawodników RSMP w swoich „Wielkich Ściganiach”. Myślę, że niektóre z nich są takimi strzałami, zrobionymi z pełnego zaskoczenia. W takich wypadkach nie wie się do końca co zostanie wywołane. W momencie pstryknięcia autor nie widzi tego co uwiecznia, ponieważ w aparacie podnosi się lustro, a potem zostaje już tylko oczekiwanie na efekt po wywołaniu (fot. 12).
Fotografowanie na rajdach ma swój urok, ale jest czasami niebezpieczne czego doświadczył m. in. fotoreporter Jerzy Ciszewski na rajdzie Wisły bodaj w 2001 roku, gdy auto Leszka Kuzaja znalazło się pośród reporterów. Leszek nie wyhamował przed zakrętem na asfaltowej drodze, dopiero co zroszonej przez deszcz i ratując się obrócił auto tyłem do kierunku jazdy. Auto zatrzymało się na poboczu w miejscu niedozwolonym dla kibiców. W tym miejscu byli reporterzy, którzy podpisali oświadczenie iż są świadomi zagrożenia i nie będą wnosić roszczeń do organizatora wrazie wypadku. Niektórzy z nich potrzebowali pomocy lekarskiej. Opisany obrazek reporterskiej przygody na rajdzie, oddaje kawałek tej niesamowitej atmosfery. Czasami ucieka się tuż, tuż przed nadjeżdżającym samochodem, czasami nie zdąży się uciec i wtedy ratują nas drzewa lub inne trwałe budowle. Może stąd ta adrenalina, bo niekiedy nas nie widać, a jesteśmy od samochodu na wyciągnięcie ręki, stając w głębokich rowach (fot. 13) Staje się tam tylko w przypadku pełnego zaufania do kierowcy. Oczywiście „zaufanie” to dotyczyło tylko zawodników z „czuba”. Zawsze w takich sytuacjach podziwiałem Jacka Gdowskiego – ten wytrzymuje ciśnienie, widać jak to go nakręca. Pamiętam, kiedyś dostał kamieniem w głowę spod kół Hołka na rajdzie kormorana. Zabrało go pogotowie, no ale to się potem pamięta. Podczas kolejnych rajdów mówiło się – a pamiętasz to było wtedy, kiedy Jacka zabrała karetka.

  (...) Po tym, co wydarzyło się z Januszem zacząłem rozumieć słowa, które kiedyś powiedział do mnie mój kolega Waldek Malinowski. Stary, jeśli zabraniasz czegoś dziecku to wiedz, że wydarzą się inne rzeczy. Wydarzą się może właśnie dlatego, że zabroniłeś. To znaczy, że jest jakaś opatrzność obiektywna, nie mamy na to wpływu. Tak samo było jak zginął Janusz. Nikt w to nie wierzył, nikt tego nie rozumiał. Pamiętam przed pogrzebem wszyscy zjechali się wcześniej i powoli w ciszy kościół wypełniał się coraz bardziej i bardziej. Nikt z nikim wewnątrz nie rozmawiał, nie rozmawiał także po wyjściu. Było inaczej niż zwykle na pogrzebach. To było wielkie skupienie, każdego z osobna i wszystkich razem. Dopiero po wyprowadzeniu ciała i wyjściu z kościoła zobaczyłem tłumy, tysiące ludzi i uświadomiłem sobie kim on był dla wielu, wielu ludzi. Ja byłem jedynie jakąś tam nieistotną cząsteczką. Ci, którzy przyszli wiedzieli o co chodzi i dlaczego tu są, kim był dla nich Janusz i to, że odszedł i w jaki sposób odszedł. Jeden z biskupów powiedział, że na oesach walczył ze śmiercią i zawsze wygrywał, ale ona spotkała go w najmniej oczekiwanym momencie. Ta śmierć – mówił biskup potwierdza, iż każdy ma zapisaną swoją drogę życia na ziemi co nie oznacza, że gdy ją opuści umiera – wręcz przeciwnie żyje dalej. Zobaczyłem na tym pogrzebie ten smutek, ten wielki żal tysięcy ludzi. Dla mnie, to do dziś niezapomniane przeżycie. Wiele zmieniło to w moim i sądzę nie tylko moim myśleniu. Po tym, jak odszedł Janusz dzień dzisiejszy postrzegam nieco inaczej. I ten fakt, że mnie nie było dane jeździć i paradoks tego tragicznego zdarzenia. To znaczy, że ja tu teraz siedzę i rozmawiam o Januszu, a Janusza nie ma przestaje mieć znaczenie.
Przestaje też mieć znaczenie dotychczasowe postępowanie moich bliskich – mojego ojca. No bo przecież, gdyby mnie było dane jeździć, to wcale nie znaczyłoby, że Janusz odejdzie i wcale nie jest powiedziane, że my moglibyśmy się tu spotkać. Być może, tylko w całkiem innym temacie. Należy więc pokornie przyjąć, że widocznie tak miało być i nie może być tak, jak każdy by tego chciał. Chwila zamyślenia. Przejeżdżałem codziennie koło domu przez torowisko gdzie są zapory i gdy były podniesione nie zatrzymywałem się. Nigdy nie zwracałem uwagi, bo wierzyłem, że jest jakiś dróżnik, jakiś system bezpieczeństwa. Teraz już inaczej do tego podchodzę. I nie chodzi o jakąś nauczkę, bo to byłoby bzdurne. Tego się nie wymaże z pamięci, bo w przypadku Janusza brak jakiegokolwiek logicznego związku przyczyny ze skutkiem. Jeździł nader ostrożnie i nagle wjeżdżając z tą ostrożnością na przejazd – spotyka go pociąg, urywa przód i jakby mało tego odrzuca nadwozie o sto osiemdziesiąt stopni, uderzając nim w słup trakcji kolejowej. Słup, który do niczego nie służył. Nie było tam żadnej linii kolejowej, żadnej lampy. Ot, kawał złomu został przy torowisku. To wszystko spowodowało, że pękła aorta, pękł obojczyk, nastąpiły obrażenia wewnętrzne, które spowodowały śmierć. Czyż to nie paradoks? (...)

Rozmawiała Grażyna Gregorowicz Ga Ga Art
Zdjęcia z rajdów Macieja Michalskiego znajdują się na stronie www.mwm.pl
Pośród fragmentów tego tekstu zobaczyli Państwo kilka dotychczas niepublikowanych, kolejne zamieścimy w książce. Autor przygotował je specjalnie do publikacji książkowej „Medaliony Motoryzacji”.

Niebiański OES
  Wieczór 13 lutego 2004 roku pamiętam jak by to było dziś. Padał dosyć duży śnieg, więc z kolegami postanowiliśmy pójść właśnie do domu jednego z nas. Aż tu nagle sms, zadowolony otwieram i momentalnie staje, jakby ktoś mnie wmurował w chodnik. Po pierwszych słowach tej wiadomości ugięły mi się nogi. Do dzisiejszego dnia doskonale pamiętam tego smsa. „J. Kulig zginął w wypadku!!! Na przejeździe kolejowym nie opuścili szlabanu i wjechał pod pociąg”. Po odczytaniu tej strasznej wiadomości nadszedł moment skupienia i przypomnienia sobie twarzy Janusza. Janusza widziałem i znałem jedynie z telewizji. Nigdy osobiście nie widziałem go na trasach rajdowych, nie dostałem od niego autografu, a także nie rozmawiałem z nim, niestety – nic z tych rzeczy nie było mi dane przeżyć. A teraz już mi to także nie będzie dane bo Janusza nie ma! Odszedł w tak dziwny sposób! Odszedł przez czyjś błąd! Dlaczego on? Ilekroć oglądałem wywiady w telewizji z Januszem to nie widziałem i nie słyszałem z jego ust ani troszku gwiazdorstwa. Pochodzę z okolic Rzeszowa pierwszy raz na rajdzie byłem w roku w którym Janusz sięgnął po tytuł Mistrza Europy (2002), dlatego w tym roku nie mógł jeździć na tym rajdzie. Cały 2003 rok poświęcił na Mistrzostwa Świata i także go nie zobaczyłem. Gdy dowiedziałem się, że ma reprezentować barwy zespołu Fiata i startować Fiatem Punto S1600 byłem praktycznie pewny, że w końcu będzie mi dane spotkać go. Spotkać najlepszego kierowcę rajdowego Polski, może jednego z lepszych w Europie. A tu krótka chwila, która zabrała Janusza Kuliga z tego świata. Pokrzyżowała plany kibiców, sponsorów, Jego rodzinie... Przez tę śmierć zdałem sobie sprawę, że zdarza się iż giną także ci najlepsi, wtedy gdy nie ma ku temu powodu.
Owszem można uznać, że Janusz zginął jak prawdziwy Mistrz, kierowca rajdowy, zginął za kierownicą samochodu w dość nieoczekiwanym momencie. To jednak przewrotne myślenie, bo wcale nie musiało tak być. Ja co roku 13 lutego będę pamiętał o Janusza jak o swoim rajdowym mistrzu, co roku postaram się uczcić ten dzień, a w zasadzie wieczór dla Janusza... Wy też pamiętajcie o nim, bo jest tego wart. Janusz Kulig wyruszył na swój najdłuższy oes życia, na niebiański oes i będzie się tam ścigał z najlepszymi. Tylko pytanie dlaczego tam, a nie tu? Odpowiedź jest jedna widocznie Bóg tak chciał...


Rafał Z.
2005-07-23


Maciej Wisławski o Januszu
  Maciej Wisławski, pilot rajdowy od lat związany z tym sportem. Jeździł niemal z każdym znaczącym w Polsce kierowcą rajdowym. Mówi o sobie: Jestem człowiekiem z małego miasta – Skierniewice i często posługuje i kieruję w życiu prostymi prawdami. Jedyny w Polsce pilot rajdowy, który zrobił karierę telewizyjną. Niedawno udzielił wywiadu jednej z gazet, której zdradził, ze nie ubezpiecza się na rajdy, żeby nie zapeszyć.
Szanowany i lubiany w środowisku motoryzacyjnym. I takie wrażenie pozostawia w pamięci każdego przygodnego rozmówcy, który z nim miał okazję zetknąć się w jakiejkolwiek sprawie.

  Do Janusza Kuliga też dopasował jedną ze swoich życiowych prawd. „Nie daleko pada jabłko od jabłoni”. On miał wspaniałych rodziców. Takie stwierdzenie w tej książce pojawia się w wielu miejscach i przez różne osoby jest wypowiadane.

  Maciej Wisławski przypomina głośną sprawę przebaczenia ludziom, przez których zginął ich syn. Niewielu byłoby stać na taki gest. Ich postawa zawstydziłaby niejednego dżentelmena z dużego miasta. A oni z małego Łapanowa, okazali się ludźmi o wielkim sercu i wielkiej dobroci.

  Moje wspomnienia o Januszu nie są może bogate, bo kiedy on zaczynał ja już byłem na innym poziomie kierowców. Ja już wtedy jeździłem z kierowcami z czołówki.

  (...) Mam jednak coś bardzo ważnego do powiedzenia w tej książce. Dotąd wiedziały o tym trzy osoby. To był Janusz, który zabrał pamięć o tym zdarzeniu ze sobą, ja oczywiście i Jarek Baran – jeśli to pamięta. Otóż była taka przykra sytuacja na Rajdzie Warszawskim w 1999 roku, kiedy grupa zawodników ujawniła fotografie i nagranie na taśmie o nieprzepisowym zachowaniu się zawodnika. Zdjęcia utrwaliły a camera zarejestrowała jak przed startem do drugiego etapu, kibice wypychają samochód Krzysztofa Hołowczyca z parku zamkniętego – ferme. A to jest niedozwolone. Wyraźnie zarejestrowano jak wypycha go drugie auto, żeby mógł zapalić swoją rajdówkę. Krzysztof nie mógł nagle odpalić samochodu, a był pierwszy po pierwszym etapie. Jechał wówczas z Jean-Marc Fortin (Belgiem). Ja byłem logistykiem w tym zespole, taki człowiek do wszystkiego. Dla Krzysztofa był to dramat, prowadzi po pierwszym etapie i nagle ta przykra sytuacja. Może się okazać, ze nie wystartuje do drugiego etapu, bo zdarzył się delikatnie mówiąc, nieregulaminowy kłopot. Oczywiście jechał cały drugi etap i ten rajd wygrał.
I wróćmy do „adremu” *) jak mawia żartobliwie mój przyjaciel – Jerzy Żyszkowski, brat Ryszarda – pilota Bubla (Mariana Bublewicza). Wracając do tego feralnego rajdu – zawieszenia wyników (...)

Rozmawiała Grażyna Gregorowicz,
Warszawa 8.12.05 (fragmenty)

Co takiego dalej opowiedział „Wiślak” o tym zdarzeniu i dlaczego to jest takie ważne – przeczytacie Państwo w książce „Medaliony Motoryzacji”.
Nie mamy już czasu na zamieszczanie długich i wszystkich wypowiedzi. Książka ukaże się na 13 lutego 2006 r .Informacja będzie na str. Ga Ga Art. i KimRally.



Wspomina Andrzej Koper
  Andrzej Koper, czterokrotny mistrz Polski w rajdach samochodowych w latach 1982 – 1988. Przejechał też i osiągnął metę w 1990 r w rajdzie zaliczanym do najtrudniejszych: Rajd Paryż – Dakar. Śmierć Janusza Kuliga określa krótko – paradoks, jakiego nie rozważał żaden scenarzysta w najbardziej fantastycznym filmie.

  Dziś Znany w środowisku motoryzacji biznesmen, prowadzi salon i Motel Subaru w Warszawie. Pytanie o dawne pasje wywołuje na jego twarzy dyskretny uśmiech i odpowiedź – nie wiem, nie pamiętam skąd to się wzięło. Ale najważniejsze w życiu jest, żeby mieć pasjonujące zajęcie, robić to co się lubi i jeszcze mieć z tego pieniądze. Nigdy nie chciałem robić nic za wszelką cenę. Tę moją pasję traktowałem na luzie. Mogłem sobie na to pozwolić – to były inne czasy, a moi sponsorzy oczekiwali ode mnie, abym był w pierwszej trójce i byłem. Pełen komfort psychiczny, to ważne. Nie ciążyła na mnie presja, że jak nie wygram, to nie dostanę pieniędzy. W tym sporcie ryzyko jest zawsze, ale przecież nikomu nie chodzi o to, żeby się zabić. Nie mówię o takim absurdzie, który zdarzył się Januszowi Kuligowi, bo zdarzają się czasami sytuacje, których żaden scenariusz nie przewiduje – chore zdarzenia. Równie paradoksalnie zabrzmiałaby informacja, że Otylia Jędrzejczak – znana pływaczka utopiła się w basenie. Każdy przecież by rzekł – no jak to się utopiła (...).

Warszawa, 30.11.05 (fragment)
Rozmawiała Grażyna Gregorowicz Ga Ga Art

Więcej w książce „Medaliony Motoryzacji” już 13 lutego 2006 roku – promocja.




Tomik "Medaliony współczesnej motoryzacji - Janusz Kulig" jest już dostępny w sprzedaży wysyłkowej na stronach TopRally-News: Formularz zamówienia.

© 2000-2014 Copyright by TopRally.pl, All Rights Reserved 
Ta strona używa Cookies

Informujemy, iż w serwisie TopRally.pl są wykorzystywane pliki cookies. 

Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies i rezygnacji z możliwości ich stosowania w swojej przeglądarce internetowej.

Więcej informacji na temat stosowania plików cookies znajduje się w Polityce Prywatności.

Kliknij przycisk Akceptuj Cookies, aby zaakceptować Cookies.

Akceptuj cookies